Wierzyli, że zmarli mają wpływ na rzeczywistość ziemską. A że dusze mogły zarówno pomóc, jak i zaszkodzić, warto było o nie dbać. Na wsiach wierzono np., że w noc poprzedzającą Dzień Zaduszny odwiedzają swoje zagrody, więc dla ich wygody ustawiano przy piecu stołki i ławy. Palono też ognie na rozstajnych drogach, by mogły się ogrzać. Powszechny był zwyczaj karmienia dusz, które - jak wierzono - właśnie na początku listopada wracają na ziemię. Na stołach lub parapetach za oknem wystawiano potrawy. Nasi przodkowie martwili się, jeśli jedzenie nie znikało. Był to znak, że dusza zaginęła w zaświatach albo pogniewała się na domowników.
Czy dzisiejsze romskie uczty na cmentarzach to kontynuacja tych tradycji?
Rzeczywiście poczęstunek dla dusz zmarłych przynoszono również na cmentarze. W kulturze prawosławnej, zwłaszcza na terenie wschodniej Polski, do dzisiaj przynosi się jedzenie na groby bliskich. Co ciekawe, na tych terenach, na pograniczu kultur, ten zwyczaj zapanował też na cmentarzach katolickich. Wśród Cyganów wspólne ucztowanie na grobach powszechne jest do dzisiaj. Biesiadują całe rodziny - poczęstunek jest obfity, nieodzowny jest też czysty alkohol.
W mieście były inne zwyczaje?
Nieco inne, choć też nawiązujące do formuły poczęstunku. Tutaj kultura pogańska dosyć wcześnie splotła się z chrześcijańską. Zwornikiem stał się dziad kościelny, tajemnicza postać mająca, jak wierzono, kontakt z zaświatem. W te listopadowe dni mieszczanie obdarowywali żebraków bułkami, na których były wyrzeźbione insygnia, a nawet imiona osób, za które ów dziad miał się modlić. Przy kościołach i cmentarzach stały niekiedy całe wozy takiego pieczywa.
Ta forma przypomina nieco dzisiejsze kościelne "wypominki".