„Strona ukraińska pyta, a ja się dołączam do tego pytania: dlaczego Polska zagłosowała za przywróceniem Rosji pełnych praw w Radzie Europy? Czy Kijów może liczyć na Polskę jako na sojusznika w dyplomatycznej walce przeciwko rosyjskiej agresji w Donbasie?" – napisała w piątek na Twitterze Katarzyna Pełczyńska, w latach 2014–2016 ambasador RP w Moskwie.
Czytaj także: Ostrożny krok w stronę Moskwy
17 maja, tego samego dnia, gdy po raz pierwszy od pięciu lat doszło na marginesie szczytu Rady Europy (RE) w Helsinkach do spotkania szefów dyplomacji obu krajów, przedstawiciele 47 państw strasburskiej organizacji kwalifikowaną większością głosów opowiedzieli się za przywróceniem prawa głosowania Rosji. Choć procedura była tajna, wiadomo, że tylko Wielka Brytania, Litwa, Łotwa, Estonia i Gruzja wystąpiły przeciwko zniesieniu sankcji nałożonej na Moskwę po okupacji Krymu. Jednocześnie Kreml zobowiązał się do wznowienia wpłaty składek, których nie uiszczał od czerwca 2017 r. Gdyby do tego nie doszło, już w czerwcu Rosja zostałaby zawieszona w prawach członka RE.
Źródła w Warszawie stanowczo podkreślają, że o normalizacji stosunków z Moskwą nie może być mowy, dopóki Rosjanie nie zaczną przestrzegać podstawowych zasad prawa międzynarodowego, w szczególności w sprawie zmiany granic na Ukrainie. Ale za utrzymaniem Rosji w Radzie Europy, jednej z bardzo nielicznych organizacji obejmujących cały kontynent, przemawia – zdaniem naszego kraju – kilka argumentów. Jednym z nich jest utrzymanie możliwości odwołania się przez rosyjskich obywateli do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, na co w szczególności zwracał uwagę szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas.
Polscy prokuratorzy w Smoleńsku
Równie ważna jest jednak dla Polski możliwość nawiązania choćby minimalnych kontaktów z rosyjskimi władzami. W pierwszej kolejności chodzi o oddanie przez Rosjan wraku prezydenckiego tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem w 2010 r.