Madeleine? Albright
Przede wszystkim winna jestem państwu uwagę osobistą – o „docieraniu do Karskiego". Po raz pierwszy usłyszałam o nim od mojego ówczesnego szefa Zbigniewa Brzezińskiego. Pracowałam wtedy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i podczas któregoś z kolejnych „polskich kryzysów", w chwili, gdy czekaliśmy na spotkanie z prezydentem Carterem, zaczęliśmy rozmawiać z dr. Brzezińskim, który wspominał o tym, jak niezwykłym szacunkiem darzy Karskiego. W jakiś czas potem postanowiłam napisać książkę o „solidarnościowej" prasie: by to zrobić, nauczyłam się polskiego, zdążyłam dotrzeć do Polski jeszcze w roku 1981 i pamiętam, jak wielu moich rozmówców upewniało się, czy obiło mi się o uszy to nazwisko... W jakiś czas później trafiłam z kolei jako wykładowca do Georgetown – i trzeba było trafu, że przyszło mi zastąpić odchodzącego właśnie na emeryturę profesora Jana Karskiego w prowadzeniu wykładów z polityki zagranicznej! Nie byłam oczywiście w stanie wypełnić miejsca po nim – mogłam go jedynie naśladować. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się bardzo i byłam zaszczycona, kiedy poprosił mnie, bym napisała wstęp do nowego wydania „Tajnego państwa".
W miarę jak w ostatnich latach coraz więcej zastanawiam się nad dramatem II wojny światowej i nad tym, dlaczego nie zrobiono wystarczająco dużo, by ratować Żydów, w trakcie lektury relacji stale wracają do mnie twierdzenia świadków tamtych czasów zapewniających, że „nic nie wiedzieli". Cóż, to nieprawda, po części za sprawą Jana Karskiego, któremu udało się dotrzeć z relacją na Zachód. W jego książce świetnie opisany jest imperatyw, by dać świadectwo.
Dziś sprawy wyglądają dość podobnie: ludzie powtarzają, że przecież nie wiemy do końca, co dzieje się w różnych owianych złą sławą krajach... Ale to nieprawda: wiemy doskonale, co tam się wyrabia. Pytanie, jak w podobnej sytuacji wygląda nasza odpowiedzialność za ten stan rzeczy. Sądzę, że Jan Karski należał do ludzi, którzy najlepiej rozumieli, jaka odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy znają prawdę: co powinni robić i co powinni mówić. I tak właśnie postąpił on sam, w sposób, który przynosi mu zaszczyt, i narażając się na wielkie niebezpieczeństwo.
Zbigniew Brzeziński
Chciałbym zacząć od krótkiego osobistego wspomnienia. To chyba na miejscu, skoro większość panelistów opowiada o swoich spotkaniach z Karskim? Po raz pierwszy zetknąłem się z nim jako nastolatek, gdy przybył z misją do Stanów Zjednoczonych, chcąc zaalarmować Waszyngton. Któregoś dnia trafił na kolację wydaną przez moich rodziców. Mimo że miałem tylko kilkanaście lat, byłem tam obecny, ale z całego wieczoru pamiętam tylko jedno: w którymś momencie, w trakcie rozmowy, mój ojciec zapytał go: „A co się dzieje z Żydami?". Miał na myśli przede wszystkim wschodnie ziemie przedwojennej Polski, zajęte przez Niemców po ich ataku na Związek Sowiecki. (...). Karski odpowiedział krótką frazą: „Wszyscy zostali zabici". Doskonale pamiętam szok z jakim zareagował mój ojciec, zawsze wyjątkowo wrażliwy na przejawy antysemityzmu. Dopytywał, usiłując zrozumieć: „Ale jak to? Co ma pan na myśli, mówiąc, że »wszyscy zostali zabici«?". Karski powtórzył: „Tak jak powiedziałem, wszyscy zostali zabici". Mój ojciec nie ustępował: „Czy ma pan na myśli dzieci, kobiety, starców?". Na co Karski: „Tak jak powiedziałem, wszyscy zostali zabici".
Pamiętam to po dziś dzień. To i jego przeguby, na które w tym momencie spojrzałem. Miały ślady po cięciach, które Karski zadał sobie po aresztowaniu przez Gestapo, nie wiedząc jeszcze, że zostanie ocalony przez podziemie. To zresztą opowieść sama w sobie. Usiłował popełnić samobójstwo, obawiając się, że podczas przesłuchania może nie wytrzymać i zdradzić się z tym, że jest kurierem spieszącym na Zachód.