Głupi Jaś i diament

Fragmenty dyskusji z okazji nowego amerykańskiego wydania książki Jana Karskiego „Tajne państwo", która odbyła się na Georgetown University 18 marca 2013 roku.

Publikacja: 18.04.2014 01:01

Madeleine Albright: dzięki Karskiemu Zachód nie może mówić, że nie wiedział o Zagładzie

Madeleine Albright: dzięki Karskiemu Zachód nie może mówić, że nie wiedział o Zagładzie

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Madeleine? Albright

Przede wszystkim winna jestem państwu uwagę osobistą – o „docieraniu do Karskiego". Po raz pierwszy usłyszałam o nim od mojego ówczesnego szefa Zbigniewa Brzezińskiego. Pracowałam wtedy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i podczas któregoś z kolejnych „polskich kryzysów", w chwili, gdy czekaliśmy na spotkanie z prezydentem Carterem, zaczęliśmy rozmawiać z dr. Brzezińskim, który wspominał o tym, jak niezwykłym szacunkiem darzy Karskiego. W jakiś czas potem postanowiłam napisać książkę o „solidarnościowej" prasie: by to zrobić, nauczyłam się polskiego, zdążyłam dotrzeć do Polski jeszcze w roku 1981 i pamiętam, jak wielu moich rozmówców upewniało się, czy obiło mi się o uszy to nazwisko... W jakiś czas później trafiłam z kolei jako wykładowca do Georgetown – i trzeba było trafu, że przyszło mi zastąpić odchodzącego właśnie na emeryturę profesora Jana Karskiego w prowadzeniu wykładów z polityki zagranicznej! Nie byłam oczywiście w stanie wypełnić miejsca po nim – mogłam go jedynie naśladować. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się bardzo i byłam zaszczycona, kiedy poprosił mnie, bym napisała wstęp do nowego wydania „Tajnego państwa".

W miarę jak w ostatnich latach coraz więcej zastanawiam się nad dramatem II wojny światowej i nad tym, dlaczego nie zrobiono wystarczająco dużo, by ratować Żydów, w trakcie lektury relacji stale wracają do mnie twierdzenia świadków tamtych czasów zapewniających, że „nic nie wiedzieli". Cóż, to nieprawda, po części za sprawą Jana Karskiego, któremu udało się dotrzeć z relacją na Zachód. W jego książce świetnie opisany jest imperatyw, by dać świadectwo.

Dziś sprawy wyglądają dość podobnie: ludzie powtarzają, że przecież nie wiemy do końca, co dzieje się w różnych owianych złą sławą krajach... Ale to nieprawda: wiemy doskonale, co tam się wyrabia. Pytanie, jak w podobnej sytuacji wygląda nasza odpowiedzialność za ten stan rzeczy. Sądzę, że Jan Karski należał do ludzi, którzy najlepiej rozumieli, jaka odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy znają prawdę: co powinni robić i co powinni mówić. I tak właśnie postąpił on sam, w sposób, który przynosi mu zaszczyt, i narażając się na wielkie niebezpieczeństwo.

Zbigniew Brzeziński

Chciałbym zacząć od krótkiego osobistego wspomnienia. To chyba na miejscu, skoro większość panelistów opowiada o swoich spotkaniach z Karskim? Po raz pierwszy zetknąłem się z nim jako nastolatek, gdy przybył z misją do Stanów Zjednoczonych, chcąc zaalarmować Waszyngton. Któregoś dnia trafił na kolację wydaną przez moich rodziców. Mimo że miałem tylko kilkanaście lat, byłem tam obecny, ale z całego wieczoru pamiętam tylko jedno: w którymś momencie, w trakcie rozmowy, mój ojciec zapytał go: „A co się dzieje z Żydami?". Miał na myśli przede wszystkim wschodnie ziemie przedwojennej Polski, zajęte przez Niemców po ich ataku na Związek Sowiecki. (...). Karski odpowiedział krótką frazą: „Wszyscy zostali zabici". Doskonale pamiętam szok z jakim zareagował mój ojciec, zawsze wyjątkowo wrażliwy na przejawy antysemityzmu. Dopytywał, usiłując zrozumieć: „Ale jak to? Co ma pan na myśli, mówiąc, że »wszyscy zostali zabici«?". Karski powtórzył: „Tak jak powiedziałem, wszyscy zostali zabici". Mój ojciec nie ustępował: „Czy ma pan na myśli dzieci, kobiety, starców?". Na co Karski: „Tak jak powiedziałem, wszyscy zostali zabici".

Pamiętam to po dziś dzień. To i jego przeguby, na które w tym momencie spojrzałem. Miały ślady po cięciach, które Karski zadał sobie po aresztowaniu przez Gestapo, nie wiedząc jeszcze, że zostanie ocalony przez podziemie. To zresztą opowieść sama w sobie. Usiłował popełnić samobójstwo, obawiając się, że podczas przesłuchania może nie wytrzymać i zdradzić się z tym, że jest kurierem spieszącym na Zachód.

Zachowałem to wspomnienie w pamięci; w późniejszych czasach spotykałem Karskiego jeszcze kilkukrotnie i zawsze było dla mnie oczywiste, że mam do czynienia z człowiekiem, którego życie zdominowały dwie najważniejsze dla niego sprawy: Polska i Holokaust. Polska – bo walczył za nią, wiele razy narażając życie: jako kurier wędrował między okupowanym krajem i Wielką Brytanią, doświadczając po drodze najniezwyklejszych przygód. A Holokaust – bo doświadczenie to okazało się dla niego najbardziej przejmującym zetknięciem ze złem i czuł, że musi prawdę o tym przekazać światu. Myślę też, że w tym kontekście jego największymi wrogami okazali się – tak, oczywiście, hitlerowcy, lecz obok nich obojętność. Obojętność świata, do którego Karski przedarł się z niesłychanymi wręcz informacjami, w większości przypadków nie spotkawszy się z właściwą odpowiedzią. To doświadczenie było w nim stale obecne i myślę, że można nim tłumaczyć fakt, że w ostatnich latach coraz częściej czuł się samotnikiem.

Jeśli zaś mówimy o podziemiu: oczywiście, Karski bez reszty się z nim identyfikował. Jak zresztą stwierdza w „Tajnym państwie", było ono czymś unikalnym na skalę Europy. Ponieważ Polakom udało się stworzyć w konspiracji państwo mające swoich przywódców cywilnych, sądy, uczelnie, kursy wojskowe, akcje małego sabotażu, wywiad i grupy wykonujące wyroki śmierci. Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że podziemie najbardziej zasłużyło się światu swoim wywiadem. To Polacy przekazali Brytyjczykom niezwykle szczegółowe informacje o hitlerowskich planach zaatakowania Sowietów w połowie roku 1941. Dzięki tym informacjom nie było to dla Londynu zaskoczeniem. Anglicy gotowi byli podzielić się tymi informacjami ze Stalinem, który odrzucił je jako prowokację.

Drugim, myślę, że równie istotnym, dokonaniem podziemia było dostarczenie  Brytyjczykom informacji o pracach podjętych przez Niemców w portowym mieście Peenemünde nad Bałtykiem, gdzie rozpoczęto masową produkcję zdalnie sterowanych rakiet, które stanowiły rdzeń pocisków V-1. Jak pamiętamy, zaczęły one zasypywać Londyn wkrótce po lądowaniu aliantów w Normandii, było więc już zbyt późno, by nowa broń odwróciła losy wojny, nadal jednak mogła wyrządzić Anglikom dotkliwe szkody.

Polacy zdołali się dowiedzieć o szczegółach produkcji V-1. Wywiad przeniknął do fabryki, gdzie zatrudnieni byli robotnicy przymusowi, po czym przekazał zdobyte informacje do Londynu. Jeszcze bardziej zdumiewający jest fakt, że hitlerowcy w trakcie prac nad V-1 wystrzeliwali je z bałtyckiego wybrzeża w kierunku poligonu położonego w sercu Polski, uznając taki tor lotu za najbezpieczniejszy. Jeden z tych pocisków spadł, nie eksplodując, a ludzie podziemia, dowiedziawszy się o tym, zdołali dotrzeć tam przed Niemcami i ukryć go na dnie rzeczki. Kiedy hitlerowcy po dłuższym czasie zaprzestali poszukiwań, Polacy wydobyli V-1 z dna, Brytyjczycy zaś zorganizowali przelot samolotu, na którego pokładzie pocisk trafił do Londynu, co walnie pomogło stronie brytyjskiej w wynalezieniu sposobów unieszkodliwienia nowej broni.

Karski był więc – podsumowując – świadkiem porażającego ludobójstwa; był również członkiem ruchu oporu, w który zaangażował się znaczny odsetek społeczeństwa. Miał zatem niezwykłe życie, a jego doświadczenia niełatwo zaszufladkować. Polskie zmagania to jeden z poziomów tych doświadczeń, inny – to Holokaust. Wymiar polski był dlań źródłem dumy, doświadczenie Zagłady przyniosło mu przerażenie ludzką obojętnością.

Carol ?Lancaster

Panie rabinie, to dobry punkt wyjścia do pytania, które chciałam panu zadać. Jak ocenia pan usiłowania Jana Karskiego, by uświadomić światowym przywódcom prawdę o dokonującym się Holokauście? I jak po dziesięcioleciach jego dokonania postrzegane są przez tych, którym, jak nam wszystkim, bliskie jest hasło „nigdy więcej"?

David White

Chciałbym podzielić się dwoma wspomnieniami związanymi z osobą Jana Karskiego. Pierwsze wiąże się z moją prośbą, by zechciał zabrać głos podczas uroczystości YomHaShoah [obchodzony w wielu krajach świata Dzień Holokaustu, upamiętniający jego ofiary – przyp. tłum.]; Jan Karski natychmiast się na to zgodził. Jak się okazało, zgodził się – chociaż, jak mi się później przyznał, do zabierania głosu na temat Zagłady zapraszano go tak często, że czasem odmawiał – ponieważ w tamtym roku postanowiliśmy wspominać Holokaust wspólnie ze społecznością ormiańską. To zrobiło na nim wrażenie, gdyż żywe było w nim przekonanie, że zabieranie głosu na temat Shoah, przywoływanie go, ma sens przede wszystkim w przypadku młodych ludzi. Po to, by uświadomić im, że ludobójstwo zdarzało się w przeszłości i zdarza się na naszych oczach.

Nigdy nie zapomnę jego przemówienia, ponieważ jego pierwsze zdanie brzmiało: „Nie zrobiłem wystarczająco dużo". Po chwili powtórzył to zdanie. Uroczystość, o której mówię, odbywała się w historycznej kaplicy Dalhgren na terenie naszego kampusu. Karski odwrócił się w stronę tabernakulum i powtórzył: „Mam nadzieję, że Chrystus przebaczy mi to, że zrobiłem za mało". Spytałem go, czemu przez lata milczał na temat Holokaustu, nie zabierając publicznie głosu na ten temat. Odpowiedział mi, że odprawiał pokutę: jego milczenie było pokutą za to, że nie zrobił wystarczająco dużo.

Wypowiedź Karskiego była niezwykle ważna z punktu widzenia teologii – nie tylko teologii żydowskiej, lecz wszelkiej refleksji religijnej, a dotyczyła znanej kwestii: jak można wierzyć w Boga po Holokauście? Dyskutowaliśmy o tym obaj wielokrotnie. Jan Karski nigdy nie przestał czytać o Zagładzie. Miał w ręku także głośną pracę Richarda Rubensteina, której autor twierdzi, że po Holokauście nie sposób już wierzyć w Boga, który ingeruje w historię Stworzenia. Karski był tą tezą poruszony, ale nie zgadzał się z nią. Różnił się też bardzo od Elie Wiesela: jak pamiętamy, główny bohater jego „Nocy" pyta: „Gdzie jest Bóg?". Karski był przekonany, że najważniejsze pytanie naszych czasów brzmi: „Gdzie jest człowiek?".

Karski walnie przyczynił się również do rozpoczęcia tu, w Georgetown University, cyklu zajęć zatytułowanego „Teologiczne konsekwencje Holokaustu". Był człowiekiem głębokiej wiary. Żywą kwestią było dlań pytanie, jak przyszłe pokolenia studentów postrzegać będą Zagładę i w jaki sposób refleksja nad Shoah wpłynie na ich wiarę. Wśród wielu książek, o których rozmawialiśmy, znalazła się również praca napisana przez młodego izraelskiego dziennikarza, filozofa i teologa Muki Tsura po wojnie sześciodniowej. Twierdził on, że życie po Holokauście przypomina po trosze egzystencję na huśtawce: na jednym jej końcu umieszczono Shoah, na drugim Hiroszimę. Tsur był głęboko przekonany, że w jakiś, niepojęty na razie, sposób musimy odnaleźć w tej sytuacji stabilną pozycję. Jego książka okazała się bardzo znacząca ze względu na postawioną w niej tezę, iż naszą powinnością jest opowiadać wciąż na nowo historię Holokaustu po to, by nasi współcześni zdali sobie sprawę z „rzeczywistości Shoah".

Ta myśl była również bardzo bliska Karskiemu, którego wspominam jako człowieka nie tylko wielkiej szlachetności, lecz i niezwykłej skromności. Jeśli wolno – jeszcze jedno wspomnienie, jakie o nim zachowałem. Swego czasu, wiedząc, jak ważne jest dlań pisarstwo Elie Wiesela, spytałem go: „Jaką jego książkę uznałbyś za najważniejszą?". Odpowiedział bez wahania: „Gates in the Forest" [„Bramy w lesie" – przyp. tłum.]. W książce tej pojawia się przypowieść o proroku. Dziś myślę, że Karski w niejednym przypominał mi biblijnych proroków. Był samotnikiem; [w latach wojny – przyp. tłum.] mało kto chciał go słuchać, ludzie odrzucali prawdy, jakie starał się im przekazać.

W powieści Wiesela prorok udaje się do Sodomy i Gomory, które w jakiś sposób są zarazem miastami położonymi w III Rzeszy. Na swojej drodze spotyka jednego z mieszkańców, który patrzy nań i pyta: „Dokąd idziesz?". Prorok odpowiada: „Udaję się do waszych miast". „Dlaczego?". „Bo chcę błagać was o nawrócenie, o pokutę, o to, byście zmienili wasze życie". Na co mieszkaniec odpowiada: „Nie, w żadnym razie! Nam naprawdę podoba się sposób, w jaki żyjemy". Prorok jednak nie ustaje w zamiarze, by trafić do tych dwóch miast. W końcu mieszkaniec Sodomy chwyta go za szatę i mówi mu z większym naciskiem niż dotąd: „Chyba powiedziałem ci już, żebyś tam nie szedł? I tak nie uda ci się nas zmienić". Na co prorok odpowiada: „A ja idę – po to, żeby wam nie udało się mnie zmienić". W moich oczach ta sytuacja doskonale pasuje do drogi Jana Karskiego. Doświadczywszy koszmarów Holokaustu i wojny, wyszedł z nich, zachowując nadzieję. Był, jak wspomniałem, człowiekiem głębokiej wiary. Pewnego razu powiedział mi: „Wielkim wyzwaniem naszego czasu jest nie tyle funkcjonowanie wspólnot, nie tyle nawet artykuły wiary, ile sama wiara". W jego przypadku wiara oznaczała gotowość do przyjęcia jej praw, zawierzenie i przełożenie tego na akty czynnej miłości. (...)

Pamiętam też, jak Jan spytał mnie o reakcje mojej rodziny na Holokaust. Podzieliłem się z nim wówczas wspomnieniem sprzed wojny, z okresu, gdy miałem niespełna 13 lat. W tym czasie w amerykańskich kinach przed rozpoczęciem projekcji puszczano kroniki filmowe; szło się na film, a przy okazji oglądało wiadomości... W kronice, którą pamiętam do dziś, pokazywano „najnowsze wypadki w Niemczech": swastyki, tłuczenie witryn wystawowych, Żydów noszących opaski z gwiazdą. Patrzyliśmy na to i nagle mój ojciec zarządził: „Wychodzimy". Do dziś się zastanawiam, czy rodzice usiłowali wówczas ochronić mnie przed zbyt traumatycznym doświadczeniem, czy też sami nie byli gotowi, by to oglądać. Tak łatwo było ukryć się przed prawdą! Nawet czołowe amerykańskie dzienniki, jeśli zamieszczały doniesienia o dokonującym się ludobójstwie, to na dalszych stronach, małą czcionką! Myślę więc, że stale możemy przekazywać prawdę o złu:  obojętności, milczenia i samooszukiwania się. Nie bez znaczenia dla pamięci o Karskim byłoby częstsze emitowanie „Shoah": dla Jana reakcje na ten film były bardzo ciężkim doświadczeniem. Pamiętam, jak przychodził do mnie i zwierzał się z oskarżeń ludzi twierdzących, że jest kłamcą, że zmyśla przed kamerą. A sam film ukazuje nam Karskiego, jakim był naprawdę: człowiekiem wielkiej uczciwości i wielkiej odwagi.

Carol ?Lancaster

Jeszcze kilka słów o książce: ze wstydem muszę przyznać, że zwykle staram się nie sięgać po pozycje, które są zbyt wciągające, ponieważ oznacza to, że czytając je, rzucam wszystko inne. A mam tymczasem sporo dodatkowych zajęć. Sięgnęłam jednak po „Tajne państwo" – i stało się dokładnie to, co można było przewidzieć. 18 godzin lektury niemal bez przerwy. Dlaczego ta książka okazuje się tak wciągająca? Można powiedzieć, że jest ona fascynująca na kilku poziomach, a jednym z nich jest wartka opowieść o niezwykłym człowieku, jego doświadczeniach i brawurowych ucieczkach. Obok tego jednak pojawiają się ważkie kwestie, jakich nie przestaje on podejmować w całej książce. Sprawy, o których rozmawiamy również podczas tego spotkania: okrucieństwo, „nieludzkość" wzajemnych relacji ludzi, ale także przejawy „ludzkości", humanitas, nawet w najcięższym czasie.

Podczas lektury uderza jedna myśl: książkę opublikowano w roku 1944, narracja kończy się, o ile dobrze pamiętam, pod koniec roku 1943. Jak ogromna była odwaga ludzi zaangażowanych w Polskie Państwo Podziemne i jak wielkie było ich rozczarowanie, kiedy po wojnie miejsce hitlerowców zajęli Sowieci?

Świadomie stawiam to pytanie ostro, nieraz jednak dręczyła mnie ta kwestia. Choć, oczywiście, obecny tu ambasador Rzeczypospolitej słusznie wspominał, że wielu bohaterów i świadków II wojny światowej, w tym Jan Karski, doczekało odzyskania wolności przez Polskę. Wielu spośród tych, którzy poświęcili dla niepodległości kraju tak wiele, ujrzało ją taką, o jakiej marzyli.

„Tajne państwo" to naprawdę wybitna książka – i nie mówię tego jako członek Rady Wydawniczej Georgetown University Press, które ją opublikowało. Nie przestaje mnie zdumiewać, iż na jej podstawie nie nakręcono filmu, i ciągle mam nadzieję, że to się kiedyś stanie.

Robert L. Billingsley

Warto może odnotować, jak różnych Karskich znaliśmy... Nawet dziś, podczas naszej debaty, pojawiają się świadkowie z różnych czasów: przed chwilą głos zabierał stuletni weteran, w dyskusji słyszałem dwudziestokilkuletnich studentów (...) Warto, po pierwsze, uświadomić sobie, że, dokonując opisanych w tej książce wyczynów, był Karski ich rówieśnikiem. Miał dwadzieścia kilka lat! Inni poznawali go później: dr Brzeziński wspomina 30-letniego emisariusza, ja poznałem Karskiego, gdy miał lat 52, inni – jako starszego pana. Pierwsze zajęcia z nim były niezwykłym doświadczeniem: profesor pojawiał się w sali, szczupły, nienagannie ubrany – kojarzył się trochę z Paulem Henreidem [aktor odtwarzający rolę Victora Laszlo – przyp. tłum.]  z „Casablanki"... A potem, nie wiedzieć kiedy, stawał się naszym „polskim wujem", zaprzyjaźnionym i ciepłym, jak z któregoś filmu Ernsta Lubitscha. A zarazem, jeśli wczytamy się w „Tajne państwo", uświadamiamy sobie, że pod wieloma względami najbliższa była mu rola i emploi Jamesa Bonda (...)

W Georgetown spędził kilkadziesiąt lat, tu minął jego wiek średni i dojrzały. Zdecydował się być z ludźmi młodszymi odeń o pokolenie, o dwa. Sam nie miał potomstwa – jego dziećmi były kolejne pokolenia studentów Georgetown University. Stał się jednym z nas – i poświęcił nam resztę swojego życia.

o. John ?Langan

Niełatwo coś dopowiedzieć do słów, które padły. Spróbuję jednak nawiązać do tego, co napisała Madeleine Albright w przedmowie do „Tajnego państwa", zwracając uwagę na fakt, że Jan Karski w przeddzień swojej misji był „wykształconym, powszechne lubianym 25-latkiem, zafascynowanym urokami życia, młodymi kobietami, końmi". Cóż, to określenie pasuje jak ulał do co najmniej połowy populacji Georgetown, nawet jeśli konie przyszłoby zastąpić innymi, szybszymi środkami transportu.

Mówiąc jednak serio, wszelkie projekty upamiętnienia Jana Karskiego i refleksja nad jego życiem powinny się rozpoczynać od rozpoznania jego „swojskości", „normalności" i młodości. Okoliczności sprawiły, że stał się posłańcem, kurierem, że powierzone mu zostały zadania o najwyższej doniosłości: musiał się wykazać wielką odwagą, szlachetnością i przedsiębiorczością. Przyszło mu łączyć ze sobą bardzo odległe światy. Odległe nie tylko ze względu na „żelazne kurtyny" i fronty rozciągnięte przez hitlerowców, ale też ze względu na dystans, jaki narastał w europejskiej kulturze przez stulecia między Żydami a chrześcijanami. Jest jednym z tych, którzy przyczynili się do zredukowania tego dystansu.

W tym roku [2013] obchodzimy 50. rocznicę śmierci innego człowieka, który walnie przyczynił się do tego dzieła przerzucania mostów: papieża Jana XXIII. Zabierając głos w tym miejscu, jako członek zakonu jezuitów pragnę podkreślić, że Jan Karski był katolikiem. I jako katolik właśnie przyczynił się do przekraczania tragicznych podziałów przeszłości. Do tworzenia przyszłości, w której Żydzi i chrześcijanie staną się, przezwyciężając dawną nieufność i nienawiść, braćmi i siostrami – „mężczyznami i kobietami żyjącymi dla innych", że przywołam formułę przyświecającą do dziś jezuickim szkołom oraz uczelniom.

Stanąwszy w obliczu radykalnego zła, Karski nie stchórzył, nie schronił się w wyobraźni, nie szukał ucieczki: wybrał odważne i wielkoduszne działania. Nie znajduję dla tej postawy lepszej ilustracji niż słowa XIX-wiecznego angielskiego poety i jezuity Gerarda Manleya Hopkinsa. Doświadczył on wizji apokaliptycznego ognia, jaki stanie się udziałem każdego, w swojej intensywności nieustępującego niemal ogniom Holokaustu. Opisał to w następujący sposób:

...Niech śmierć śmieciem ciała

karmi robaki, niech w popiół

obróci się ziemia cała:

Blask zapałał, trąba zagrzmiała

I staję się tym, czym jest Chrystus,

bo On tym, czym ja był; i wiem: ten

Głupi Jaś, pośmiewisko, śmieć niski,

strzęp, nic – jest diamentem,

Jest nieśmiertelnym diamentem.

(przełożył Stanisław Barańczak)

—tłumaczenie i redakcja dyskusji: ?    Andrzej Konikiewicz

Uczestnicy dyskusji:

Zbigniew Brzeziński

, amerykański polityk ?i naukowiec polskiego pochodzenia. Był doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Jimmy'ego Cartera. Wykładał m.in. na Harvardzie. Autor posłowia do amerykańskiego wydania „Tajnego państwa".

Madeleine Albright

, była pierwszą kobietą ?na stanowisku sekretarza stanu. Sprawowała ją w gabinecie Billa Clintona. Pełniła również funkcję ambasadora USA przy ONZ. Pracowała na Georgetown University, jej poprzednikiem był Jan Karski.

Dziekan Carol Lancaster

i jezuita o. John Langan są wykładowcami Georgetown University, gdzie przez 40 lat pracował Jan Karski.

David White

jest rabinem i działaczem na rzecz poprawy stosunków chrześcijańsko–żydowskich.

Robert L. Billingsley,

szef jednej z największych agencji nieruchomości w USA, był studentem Jana Karskiego. Od lat jest związany z fundacją edukacyjną jego imienia. Za tę działalność prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Madeleine? Albright

Przede wszystkim winna jestem państwu uwagę osobistą – o „docieraniu do Karskiego". Po raz pierwszy usłyszałam o nim od mojego ówczesnego szefa Zbigniewa Brzezińskiego. Pracowałam wtedy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i podczas któregoś z kolejnych „polskich kryzysów", w chwili, gdy czekaliśmy na spotkanie z prezydentem Carterem, zaczęliśmy rozmawiać z dr. Brzezińskim, który wspominał o tym, jak niezwykłym szacunkiem darzy Karskiego. W jakiś czas potem postanowiłam napisać książkę o „solidarnościowej" prasie: by to zrobić, nauczyłam się polskiego, zdążyłam dotrzeć do Polski jeszcze w roku 1981 i pamiętam, jak wielu moich rozmówców upewniało się, czy obiło mi się o uszy to nazwisko... W jakiś czas później trafiłam z kolei jako wykładowca do Georgetown – i trzeba było trafu, że przyszło mi zastąpić odchodzącego właśnie na emeryturę profesora Jana Karskiego w prowadzeniu wykładów z polityki zagranicznej! Nie byłam oczywiście w stanie wypełnić miejsca po nim – mogłam go jedynie naśladować. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się bardzo i byłam zaszczycona, kiedy poprosił mnie, bym napisała wstęp do nowego wydania „Tajnego państwa".

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Kraj
Ministerstwo uruchomiło usługę o wulgarnym akronimie. Prof. Bralczyk: To niepoważne