Absolutnie więc nie dziwi, że sprawujący dziś w Polsce władzę pragną wykorzystać wizytę aktualnego lokatora Białego Domu w sposób możliwie kompletny. Podobnie zresztą jak poprzednicy wykorzystali wizytę Obamy w czerwcu 2014 r.
Czy załatwiliśmy wtedy z amerykańską administracją jakieś ważne interesy? Zapewne poczyniliśmy milowy krok w kierunku obecności amerykańskich żołnierzy nad Wisłą. Niemniej w głowach licznych telewidzów, a przede wszystkim elektoratu Platformy Obywatelskiej, Obama na placu Zamkowym w Warszawie został zapamiętany przede wszystkim jako barwny (i ważny!) gadżet na 25. rocznicę niepodległości.
Dziś zdaniem części komentatorów w tej samej roli przyjeżdża do Warszawy Donald Trump, ale prawdziwą miarą sukcesu Beaty Szydło i Andrzeja Dudy jest fakt, że Warszawa to pierwsza (po Brukseli) europejska stolica, którą odwiedza Trump. To w Warszawie odbędzie się jego pierwsze publiczne wystąpienie w Europie. Co powie na placu Krasińskich? Możemy się tego jedynie domyślać, ale już sam fakt jego obecności jest mocnym akcentem legitymizującym aktualną władzę. Rządzący zdają sobie z tego sprawę i dołożą wszelkich starań, by Trump czuł się w Warszawie jak przed laty Breżniew.
Wiwatujące tłumy, kolorowe sztandary i uśmiechnięte twarze oficjeli. Krawaty, baloniki, wata cukrowa itp. Cel jest jeden. Sojusznik ma nie tylko dobrze poczuć się w stolicy Polski, ale i wesprzeć plany polityczne rządzących nad Wisłą polityków. Wypada więc odłożyć na bok wszystkie złe skojarzenia, wątpliwości i pytania. Racja stanu wyjątkowo czytelnie przemawia za uhonorowaniem Trumpa. Każdy sprzeciw będzie cieniem na sumieniu polskiego patriotyzmu. Czy taka recepta na wizytę Donalda Trumpa jest poprawna? Czy aby nie pachnie karykaturą?
Wypada zalecić umiar. Przede wszystkim, to nie nasi politycy rozdają w tej sprawie karty. Warszawa została wybrana przez samego Trumpa. To on, fanatyk i znawca telewizji, chce, by świat zobaczył wiwatujące na jego cześć tłumy. Chce również utrzeć nosa nabzdyczonej Europie Zachodniej, wspierając jej skromne przedmieścia. Czy ma interes we wspieraniu efemerycznego projektu Trójmorza? Nawet jeśli takowy istnieje, to wątpliwe, by izolacjonistycznie nastawiony Trump go dostrzegał. Chodzi przede wszystkim o odcięcie się od negatywnego wizerunku, jaki prezydent USA ma w Paryżu czy Berlinie. Wybór Warszawy jest zatem zabiegiem czysto marketingowym.