Wiedząc, jakie żniwo mogą zebrać rozbujane emocje – szczególnie w podchmielonym mediami społecznościowymi społeczeństwie – politycy nie wahali się dzielić i skłócać ze sobą różnych grup, byleby tylko zmobilizować własnych zwolenników, byleby tylko ugrać jeszcze kilka punktów.
Spór i konflikt są istotą demokratycznej polityki. Tam jednakże, gdzie pojawia się przemoc, kończy się demokratyczny dyskurs. Dotyczy to w równym stopniu przemocy fizycznej, co przemocy symbolicznej. Ani na jedną, ani na drugą nie powinno być miejsca w cywilizowanym państwie – ani na bicie uczestników parad organizowanych przez mniejszości, ani na obrażanie uczuć większości przez wojowniczo nastawioną mniejszość mniejszości. Szarganie świętości, uderzanie w tabu nie jest niewinną intelektualną prowokacją. Zasiewa nienawiść, która później rodzi przemoc. Obie te postawy wynikają bowiem z dehumanizacji przeciwnika. Biję, bo nie uważam przeciwnika za człowieka. Jednak obrażając, uderzając w to, co dla drugiego święte, także pozbawiam go człowieczeństwa.