„Zły dotyk biskupa z Krakowa” – pod takim tytułem w poniedziałkowym dodatku do „Gazety Wyborczej” ukazał się reportaż z relacją kobiety, która twierdzi, że przed dwudziestoma laty - jako 15-letnia dziewczyna – była molestowana seksualnie przez biskupa Jana Szkodonia. Hierarcha miał się z nią spotykać sam na sam przez kilka lat (prawdopodobnie od czterech do pięciu) w swoim mieszkaniu. Miał ją obmacywać, wkładać rękę między nogi, próbować całować. Po wszystkim zaś wspólnie z nią modlić się. Kobieta przez lata nie mówiła nikomu o swojej krzywdzie. Przełamała się po obejrzeniu filmu „Kler”, poszła do psychologa. Ten zachęcił ją do zgłoszenia sprawy prokuraturze.
Śledczy w grudniu 2019 roku uznali, że postępowania ze względu na przedawnienie wszcząć nie mogą, ale ich zdaniem materiał dowodowy zebrany w sprawie wskazuje „na wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu”. Biegła psycholog stwierdziła zaś, że kobieta nie ma „skłonności do konfabulacji”. Bohaterka reportażu zgłasza sprawę za pośrednictwem nuncjatury apostolskiej w Polsce do Watykanu. Tam zaczyna się dochodzenie. Kobieta w połowie stycznia tego roku zostaje wezwana na przesłuchanie do nuncjatury i podtrzymuje zarzuty w stosunku do hierarchy.
Biskup zaprzecza. W rozmowie z reporterem „GW” przyznaje, że może pogłaskał kobietę po ręce lub po ramieniu, może pocałował w policzek, „ale nie miało to charakteru seksualnego”. Twierdzi, że w Watykanie pod przysięgą powiedział całą prawdę. Molestowania nie było, a oskarżenia kobiety może być zemstą, a jej zapalnikiem jest „zawzięty” ojciec. Stwierdza, że rozmawiał o sprawie z abp. Markiem Jędraszewskim, który go uspokajał, że to „absolutnie niepewne”. W wydanym w niedzielę – jeszcze przed publikacją „GW” – oświadczeniu hierarcha napisał, że oskarżenia są nieprawdziwe, i że będzie bronił swojego dobrego imienia. Krakowska kuria poinformowała zaś, że na czas postępowania biskup opuścił terytorium archidiecezji krakowskiej (podobno przebywa w jakimś klasztorze) i nie będzie sprawował posługi biskupiej.
Cała sprawa jest świeża. I więcej w niej pytań niż gotowych odpowiedzi. Czy znów zawiodły kościelne procedury? A jeśli tak to gdzie? Nie wiadomo dokładnie, kiedy kobieta wysłała swój list do papieża, nie wiadomo, kiedy biskup Szkodoń był wzywany w tej sprawie do Watykanu. Nie wiadomo kiedy rozmawiał o tym ze swoim metropolitą i czy rzeczywiście takowa rozmowa miała miejsce. Jeśli zaś miała, to wydaje się, że dla dobra sprawy już wtedy arcybiskup powinien podjąć decyzję o wycofaniu biskupa Szkodonia z działalności publicznej. Tymczasem z kalendarium jego czynności biskupich (dostępne jest na stronie krakowskiej kurii) wynika, że jeszcze 19 stycznia przewodniczył w Krakowie nabożeństwu ekumenicznemu w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Jeszcze w grudniu 2019 toku był dziekanem Krakowskiej Kapituły Metropolitalnej. Dziś jej dziekanem jest inny kapłan. Czy Szkodoń stracił stanowisko w związku z oskarżeniami czy zrezygnował ze względu na stan zdrowia (ma 73 lata i w ubiegłym roku przebywał w szpitalu)?
Krakowska kuria ustami swojego rzecznika twierdzi, że nie zna zarzutów stawianych biskupowi i wykonuje polecenia otrzymane od Watykanu. A z nieoficjalnych informacji „Rz” wynika, że abp Wojciech Polak, delegat Episkopatu Polski ds. ochrony dzieci i młodzieży dowiedział się o sprawie pod koniec stycznia. Wiele wskazuje zatem na to, że Watykan rozpoczął procedury, lecz poza plecami polskiego Kościoła i ujawniona teraz sprawa nieco naszych hierarchów zaskoczyła. Można to oczywiście odebrać jako oznakę braku zaufania do naszych biskupów. Ale paradoksalnie dobrze się stało. Nie ma bowiem miejsca na ewentualne krycie „kolegi po fachu”. Dziś wszystko jest w rękach watykańskich urzędników. Oni mają obowiązek dotarcia do prawdy. Oczywiście najlepiej byłoby gdyby zrobili to szybko i jednocześnie dokładnie. Nie tylko dla dobra Kościoła w Polsce.