Nie mam pojęcia, czy legion policjantów strzegący willi Jarosława Kaczyńskiego przed tysiącami manifestującej młodzieży pilnował powietrza, czy też naczelnik, jak lubi sam o sobie słyszeć, zechciał w tym czasie być w domu. To zresztą nie ma znaczenia. Jeśli był na Żoliborzu, to te przypominające stan wojenny kordony musiały dać mu do myślenia. I nie były to refleksje radosne, raczej szekspirowskie i bardziej z „Makbeta" niż z mniej znanej „Burzy". Jeśli zaś wybrał inne miejsce, zamknął się w Alejach Ujazdowskich czy schronił na Parkowej, bez wątpienia musiał czuć się jak dezerter. Uciekinier przed gniewem ulicy, która jak nigdy dotąd brutalnie werbalizuje swój gniew i zniecierpliwienie.
Prezes sam sobie i publiczności TVP wciąż tłumaczy, że to „skrajna lewica", nieliczni buntownicy, szczuci przez „przestępców" z ław parlamentarnych, i tak wygląda propagandowy przekaz dnia, przynajmniej dokąd jego pretorianie pilnują ortodoksji komunikacyjnej. Ale pewnie także im przychodzi już do głowy, że coś się kończy, że świat, którego strzegą, niebezpiecznie pęka. Bo przecież manifestacje są w całej Polsce, jak długa i szeroka. To nie jakiś epizodyczny KOD czy inni Obywatele RP. Ruszyła się polska młodzież, która właśnie dziś odbiera swoją lekcję edukacji obywatelskiej na ulicy, edukacji, która ukształtuje jej polityczną świadomość i wybory na przyszłość.
Więc coś jednak może jest na rzeczy? Sprawdziliśmy to w jedyny sposób, w jaki jest to możliwe, poprzez profesjonalny sondaż. Wyniki są dla Prawa i Sprawiedliwości niedobre, a dla Jarosława Kaczyńskiego – druzgocące. Partia prezesa wyraźnie gubi poparcie. W kategorii osobistych ocen prezes PiS ma mniej niż 15 proc. poparcia (źle ocenia go niemal 70 proc.), a ocena jego polityki osłabia również pozostałych liderów prawicy. Premiera Morawieckiego dobrze ocenia ledwie 32 proc., Zbigniewa Ziobrę 13, Jarosława Gowina 8,5.
W języku komentatorów to nic innego jak katastrofa całej formacji. Ale jeszcze większą katastrofą jest odpowiedź na pytanie, czy Jarosław Kaczyński powinien pozostać, czy zrezygnować z funkcji prezesa PiS. Rezygnację popiera ponad 70 proc. całej populacji Polaków, niezależnie od płci, wieku, miejsca zamieszkania czy preferencji partyjnych. Symptomatyczne jest, że taką opinię wyraża aż 38 proc. wyborców PiS i 40 proc. wyborców Andrzeja Dudy. W żadnej z badanych grup, prócz bezrobotnych, lider PiS nie zyskuje większościowego kredytu na dalszą rolę lidera swojej partii. Czy pretorianie Kaczyńskiego już zrozumieli, że prezes jest wizerunkowym obciążeniem, gwarantem przyszłej przegranej, czyli – mówiąc wprost – utraty synekur? Tego jeszcze nie wiemy. Ale pewne jest jedno. System, nad którym powoli traci władzę Kaczyński, nosi jego twarz. To on, nikt inny, jest symbolem patologii aktualnego układu i nieuniknionej porażki.
Na koniec: mam świadomość, że żadna partia posiadająca pełnię instrumentów władzy i wciąż obowiązujący (choć już zakwestionowany przez ulicę) demokratyczny mandat dobrowolnie się nie podda. Niemniej zanim sytuacja polityczna do końca wymknie się spod kontroli, szansę znalezienia porozumienia narodowego, przynajmniej w świetle przywołanych tu badań, warunkuje dymisja prezesa. Sam powinien to dostrzec i poważnie rozważyć. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść – jak śpiewał Perfect. Bo ci, którzy się mijają z historią, nie dostają zwykle drugiej szansy.