Wygląda na to, że czas najwyższy ogłosić koniec gazowego eldorado. I to nie dlatego, że w Polsce gazu w łupkach nie znaleziono, ale dlatego, że nigdy na serio nie zaczęto go szukać.
Po czterech latach swych rządów w pierwszej kadencji Donald Tusk w 2011 roku podczas exposé wydobyciu gazu z łupków poświęcił osobny akapit. Zapowiadał, że zrobi wszystko, by „nasze marzenia o bogactwie płynącym z ziemi w odniesieniu do gazu łupkowego stały się twardą, bardzo precyzyjną rzeczywistością".
O tym, co się stało z tą obietnicą, najlepiej świadczy to, że premier Ewa Kopacz w swoim exposé dwa tygodnie temu o łupkach nie zająknęła się ani słowem. Obiecane przez Tuska trzy lata temu nowe przepisy podatkowe dla gazu łupkowego uchwalono dopiero w połowie roku. Ślimaczące się przez kilkadziesiąt miesięcy prace nad prawem podatkowym polegały na dzieleniu zysków z potencjalnych korzyści, które miały przynieść łupki, za późno dostrzeżono zaś, że koncernom najpierw trzeba stworzyć stabilne warunki do inwestowania milionów w poszukiwania, nim zacznie się ich skubać podatkami.
Ale nie tylko fatalny stan prawny zniechęca sektor łupkowy w Polsce. Według miażdżącego raportu NIK z początku tego roku problemem jest również praktyka przyznawania koncesji. Zdaniem Izby, jeśli ich wydawanie zajmie tyle czasu co dotychczas, dopiero za ?12 lat się dowiemy, ile gazu jest w polskich łupkach.
Polski rząd zawiódł z realizacją obietnicy zachęcania koncernów do prowadzenia poszukiwań. Kłopot w tym, że nie tylko nie zaczął pomagać, ale niestety wciąż nie przestał im przeszkadzać.