Nie wiem, skąd pojawiła się opinia, że urzędującym politykom europejskim nie wypada się spotykać z kandydatami na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wielu amerykańskich polityków aspirujących do najwyższego stanowiska w państwie spotykało się w czasie swoich kampanii wyborczych z szefami rządów czy wysokiej rangi przedstawicielami państw europejskich. W 2004 roku demokratyczny kandydat na prezydenta USA senator John Kerry odwiedził Francję i spotkał się z czołowymi przedstawicielami tego państwa. Cztery lata później senator Barack Obama, już jako oficjalny kandydat na prezydenta z ramienia tej samej partii, odwiedził Niemcy i spotkał się z przywódcami tego kraju. Na pytanie, jak uzasadnia cel tej wizyty, odpowiedział, że odbył ją jako amerykański senator ze stanu Illinois. Krytycy wyśmiali to tłumaczenie, ponieważ Obama zasiadał w izbie wyższej Kongresu zaledwie od trzech lat i nie miał jakiegokolwiek doświadczenia w polityce zagranicznej. Zresztą zajmował się jedynie polityką społeczną i reformą systemu opieki zdrowotnej.
Czytaj więcej
Donald Trump swoimi osiągnięciami nie tylko się przechwala, ale ma też twarde dowody na ich realizację. Warto im się przyjrzeć, żeby zrozumieć, dlaczego prawica w USA, ale też umiarkowane centrum, chce jego powrotu do władzy.
W 2012 roku kolejny kandydat na urząd prezydenta USA, były republikański gubernator stanu Massachusetts Mitt Romney, odwiedził Wielką Brytanię i spotkał się z czołowymi politykami brytyjskiej sceny politycznej. Nikomu nie przeszkadzało, że ten polityk nie sprawował już wówczas żadnej oficjalnej funkcji w strukturach władzy federalnej. Spotkania z nim określano jako prywatne, a media brytyjskie i amerykańskie nie dostrzegły w tym niczego niestosownego.