Czytaj więcej
15 października w Polsce odbyły się wybory do Sejmu i Senatu połączone z ogólnokrajowym referendum. Oficjalne wyniki: PiS - 35,38 proc., KO - 30,7 proc., Trzecia Droga - 14,4 proc., Nowa Lewica - 8,61 proc., Konfederacja - 7,16 proc.
Pytanie numer jeden: kto wyzwolił zabójczy dla PiS proces mobilizacji elektoratu?
Odpowiedź: partia prezesa Kaczyńskiego. W tej kampanii PiS nie dysponował żadną nadzwyczajną ofertą programową. Elektorat zdążył się przyzwyczaić do 500+, „ołówkowych” i dodatkowych emerytur. Wszystko to okazało się zgraną kartą. Wszystko „już było”. Na dodatek Donald Tusk wielokrotnie zapewniał, że transferów społecznych nie zatrzyma.
Straszenie więc, że opozycja odbierze ludziom pieniądze się nie powiodło. Trzeba było użyć mocniejszych strachów. Posłużono się tradycyjnie Niemcami i uchodźcami. Na dodatek użyto niespotykanego dotąd w polskiej polityce hejtu wobec osoby lidera opozycji. Wszystko to nie tylko wyzwoliło wyjątkowo mocną falę spolaryzowanej emocji, ale napędziło frekwencję. Jak się okazało – na pohybel – partii prezesa. Zmobilizowany elektorat wzmocnił KO i Trzecią Drogą i otworzył im drogę do władzy. Kto zostanie twarzą tej porażki? Mateusz Morawiecki. Wziął najwięcej fatalnej retoryki na siebie.
Pytanie numer dwa: dlaczego tak słabo wypadła Konfederacja?
Przede wszystkim za wcześnie wystartowała z kampanią. Szybko wystrzelała się z funduszy i efektu świeżości. A liderom zabrakło pomysłów. Ileż razy można iść na piwo z Mentzenem?
To jedna strona monety. Drugą jest fakt, że świetne wyniki Konfederacji przestraszyły konkurentów. Wyciągnął z tego wnioski nie tylko PiS, który rozjechał Konfederację eurosceptycyzmem i antyukraińskością. Partia prezesa odebrała Konfederacji argumenty i elektorat. Prawa strona prawej strony przestraszona, że PiS może przegrać wybory zwróciła się jednak w stronę PiS-u jako gwaranta ciągłości linii „kontrolowanej ksenofobii”.