Prezydent Rosji, najeżdżając Ukrainę, był przekonany, że silnie uzależniona od rosyjskiej energii (zwłaszcza gazu) Unia Europejska zawaha się przed zerwaniem więzów gospodarczych. Przekalkulował, bo choć zajęło to blisko rok, to jednak UE wytrzymała zimę i znalazła nowych dostawców tego surowca.
Co prawda, jak pokazują ostatnie dane, niestety, wciąż niektórzy odbiorcy europejscy kupują rosyjski gaz LNG, ale są to ilości nieporównywalne z czasami, gdy unijna gospodarka była po prostu zawieszona na rosyjskiej rurze. Poza energią Rosja nie ma surowców, które byłyby kluczowe dla unijnej gospodarki i których nie dałoby się łatwo znaleźć gdzie indziej. Ale ma okręty, samoloty i wyrzutnie rakietowe, którymi może blokować Morze Czarne tak, żeby Ukraina nie była w stanie wywieźć z czarnomorskich portów swojego zboża.
Czytaj więcej
Rosja szantażem i bombardowaniem ukraińskich portów chce zmusić świat do zdjęcia części sankcji.
I choć UE bez tego ziarna da sobie radę, to już wiele krajów rozwijających się będzie miało poważny problem. Putin kalkuluje sprytnie: blokując ukraiński eksport, zwiększa zainteresowanie zbożem rosyjskim i jednocześnie uderza w gospodarkę Ukrainy. A przy okazji potężnie szkodzi interesom geopolitycznym UE, która w Afryce i na Bliskim Wschodzie może być oskarżana o powodowanie głodu. Bo choć unijne sankcje nie obejmują rosyjskiej żywności, to Moskwa przedstawia to tak, jakby Unia była winna brakowi żywności na tych rynkach.
Zboże z Ukrainy. Apele polskiego rządu służą Władimirowi Putinowi
Po spotkaniu w Soczi z tureckim prezydentem Recepem Erdoganem Putin oświadczył, że gotów jest wrócić do porozumienia czarnomorskiego, pod warunkiem zdjęcia z Rosji części sankcji względem finansowania, ubezpieczenia czy kwestii logistycznych dotyczących rosyjskiego eksportu żywności. Będzie pewnie jeszcze podbijał stawkę tak długo, aż uzna, że bez niego żadna znacząca ilość ziarna ukraińskiego w świat nie popłynie.