Wybitni naukowcy, artyści, utalentowane kobiety, utalentowani mężczyźni, przed którymi mogły być dekady pracy dla ojczyzny, osoby ważne dla społeczności lokalnej – przez półtora roku wielkiej wojny czytaliśmy, słyszeliśmy wiele opowieści o Ukraińcach, którzy poszli na front i zginęli.
Każda przedwczesna śmierć, każda śmierć na wojnie to ból i strata. Ale jak by to źle nie brzmiało, dla przyszłości narodu i kraju nie każda jest równa. I jak by to źle nie brzmiało, możliwość przeżycia w czasie tak krwawej wojny to dla mężczyzn w wieku poborowym przywilej. Kto ma jednak o tym przywileju decydować? Ci, co zginęli, go nie mieli. Wielu go nie chciało, sami zgłosili się na trudne odcinki frontu. To szczególni bohaterowie.
Czytaj więcej
Polskę i inne państwa UE mogą zalać ukraińskie wnioski o ekstradycje mężczyzn, którzy dzięki łapówkom wyjechali z kraju. Niektórych Ukraińców Polska już przekazuje służbom nad Dnieprem.
Są jednak i tacy, co za przywilej przeżycia zapłacili. Spokojnie mieszkają, robią interesy, bawią się nie tylko z dala od frontu, ale i za granicami Ukrainy. W Warszawie i wielu innych polskich miastach widać dziesiątki Ukraińców, młodych i w wieku średnim, którzy zachowują się tak, jakby wojna ich nie dotyczyła – ktoś ma ją wygrać za nich.
Dekownictwo uderza w wizerunek Ukrainy
Takich, co zapewnili sobie przywilej przeżycia, są dziesiątki tysięcy. Stali się niezwykle drażliwym problemem dla władz Ukrainy. Nie chodzi tylko o to, że brakuje żołnierzy, którzy mogliby przyśpieszyć przeprowadzenie kontrofensywy. To jest też bardzo ważne, choć niektórzy twierdzą, że przymuszony do walki żołnierz, niezdeterminowany do obrony ojczyzny, jest nieprzydatny.