Bogusław Chrabota: Klucze do wolności Ukrainy są w Warszawie

Amerykański prezydent przybywa nad Wisłę jako lider antyputinowskiej koalicji. Dlatego przesłanie, jakie tu wygłosi, będzie adresowane do całego świata.

Publikacja: 20.02.2023 03:00

Wizyta Joe Bidena w Warszawie w marcu 2022 r.

Wizyta Joe Bidena w Warszawie w marcu 2022 r.

Foto: PAP/Radek Pietruszka

Kiedy niespełna rok temu Putin zaatakował Ukrainę, byliśmy wszyscy na Zachodzie w tak ciężkim szoku, że aż trudno było uwierzyć, iż pełnoformatowy, gorący konflikt zbrojny rozgrywa się przy naszych granicach. Krwawa wojna u nas? W Europie? Może gdzieś tam daleko, w Azji czy Afryce. Ale w trzeciej dekadzie XXI wieku, kilkaset kilometrów od Warszawy czołgi, rakiety i płonące miasta? Wojna wydawała się tak absurdalna, że czekaliśmy na jej rychły koniec. Kilka tygodni, miesiąc, może dwa i ten konflikt musi się skończyć. Tak wydawał się nieracjonalny. Dziś już wiemy, że byliśmy w błędzie. Ukraina ani się nie poddała, ani nie rozpadła. A Rosja nie wycofała.

Po 12 miesiącach broniący się sąsiedzi są pewni swojej siły, mają sprawną armię, a ich determinacja do walki o wolność i niepodległość kraju przechodzi do legendy. Co więcej, Kijów ma wypróbowanych sojuszników. Zachód niemal solidarnie wsparł najechane państwo; wziął na siebie pomoc materialną, militarną i finansową. Kreml już wie, że to wsparcie się nie skończy, że kraje demokratyczne wolności i niepodległości Ukrainy nie odpuszczą, więc szykuje się na długą wojnę na wyniszczenie. Zaczynają to rozumieć również w europejskich stolicach.

A skoro ta wojna ma trwać długo, Zachód potrzebuje lidera. Jest nim Waszyngton i gospodarz Białego Domu – Joe Biden. I nikt z sojuszników, ani w Londynie, ani w Paryżu czy Berlinie, nie ma w tej kwestii wątpliwości.

Czytaj więcej

Biden jedzie na front. „Wystąpi w Warszawie jako przywódca czasów wojny”

W najbliższy wtorek Biden po raz kolejny przylatuje do Polski. O ile jednak poprzednia wizyta w marcu 2022 r. miała mobilizować demokratyczny świat na rzecz Ukrainy i być demonstracją wsparcia USA dla zagrożonego regionu Europy Wschodniej, tym razem amerykański prezydent przybywa nad Wisłę jako lider antyputinowskiej koalicji. Dlatego przesłanie, jakie wygłosi w Warszawie, będzie adresowane nie tylko do Polski i Polaków, ale do całego świata. Należy się spodziewać mocnych słów o strategicznym wspieraniu Kijowa i ukraińskich władz, o amerykańskiej determinacji i możliwych latach konfrontacji z putinowską Rosją.

Polska jest w planie Bidena szczególnie ważna ze względu na swoje położenie geograficzne, potencjał ludnościowy i tradycyjną proamerykańskość. Bez przesady można uznać nasz kraj za najważniejszego z amerykańskich sojuszników w kręgu Bukareszteńskiej Dziewiątki i państwo kluczowe dla sprawy ukraińskiej wolności. O tym Joe Biden zapewne też wspomni w swoim warszawskim przemówieniu. Ważne, byśmy rozumieli, że ta nasza rola to nie tylko honor czy przywilej, ale również poważne obciążenie. Jeśli wojna będzie trwała przez kolejne lata, może nabrać nowej dynamiki. Wtedy jako kraj o zasadniczym znaczeniu dla wspierania Kijowa będziemy narażeni na nowe zagrożenia. Status państwa frontowego bez wątpienia obciąży też naszą gospodarkę, osłabi dynamikę inwestycji, spotęguje problemy gospodarcze, utrudni walkę z drożyzną czy inflacją. Musimy mieć tego świadomość, tak jak świetnie rozumieją to elity w Waszyngtonie.

Strategicznie Warszawa jest dla USA tak ważna, że Biden musi nasze bilateralne relacje wzmocnić. Dlatego można się też spodziewać jakichś nowych deklaracji dotyczących obecności amerykańskich jednostek nad Wisłą, rozbudowy wojskowej infrastruktury, możliwe, że budowy nowych baz. To zbliżenie musi oznaczać niemałe koszty; niemniej ich odwrotną stroną będzie radykalny wzrost wskaźnika bezpieczeństwa narodowego; kwestia dla Polski – którą historia uczyniła przedpolem krwawej wojny – fundamentalna.

Czytaj więcej

Konferencja w Monachium. Nawet Macron nie wierzy już w pokój

Czego jeszcze można oczekiwać po przemówieniu Bidena? Możliwe też, że amerykański prezydent wprost potwierdzi, że świat – wskutek rosyjskiej agresji – doczekał się „żelaznej kurtyny 2.0”. Pozornie nie byłby to dobry news, bo zglobalizowany świat potrzebuje współpracy, nie podziałów. Tyle że współpraca ma sens tylko wtedy, gdy partnerzy podzielają wartości, choćby takie jak nieużywanie siły i prymat pokoju. Dla tych, którzy tych zasad nie stosują, nie może być miejsca pod wspólnym dachem. Rosja, atakując Ukrainę, postawiła się poza marginesem pokojowej wspólnoty państw. I musi ponieść tego skutki. Choćby proces jej izolacji miał trwać dekady.

Kiedy niespełna rok temu Putin zaatakował Ukrainę, byliśmy wszyscy na Zachodzie w tak ciężkim szoku, że aż trudno było uwierzyć, iż pełnoformatowy, gorący konflikt zbrojny rozgrywa się przy naszych granicach. Krwawa wojna u nas? W Europie? Może gdzieś tam daleko, w Azji czy Afryce. Ale w trzeciej dekadzie XXI wieku, kilkaset kilometrów od Warszawy czołgi, rakiety i płonące miasta? Wojna wydawała się tak absurdalna, że czekaliśmy na jej rychły koniec. Kilka tygodni, miesiąc, może dwa i ten konflikt musi się skończyć. Tak wydawał się nieracjonalny. Dziś już wiemy, że byliśmy w błędzie. Ukraina ani się nie poddała, ani nie rozpadła. A Rosja nie wycofała.

Pozostało 84% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich