Gdy widzę w gazecie nazwisko kończące się na »ić«, to przewracam stronę” – tak po miesiącach wojny jugosłowiańskiej powiedział mój kolega, też dziennikarz, również interesujący się sprawami zagranicznymi. Nie jest cynikiem, to człowiek z ponadprzeciętną wrażliwością. A jednak opisy walk, niszczenia, mordowania i gwałtów go zmęczyły. Teraz mamy do czynienia z podobną sytuacją. Ukraina znika z czołówek portali i gazet. Teksty o okrucieństwie Rosjan już się tak dobrze nie klikają. Choć mordowanie i niszczenie idzie na całego.
Na dodatek ta wojna ma nieporównywalnie większy wpływ na nasze życie niż tamta, jugosłowiańska, sprzed trzech dekad. Wpływ na to, co dla większości obywateli najważniejsze: poczucie bezpieczeństwa, w różnych wymiarach, w tym socjalnym, zaburzonym rosnącymi cenami. Nasze to znaczy nie tylko europejskie i amerykańskie, ale także afrykańskie czy bliskowschodnie, bo tam ta wojna odbija się widmem braku chleba.
Czytaj więcej
Przez pierwsze sto dni agresji na Ukrainę, Rosja zarobiła 93 miliardów euro z eksportu paliw kopalnych. Najwięcej kupiła Unia – 61 procent za 57 mld euro. Wśród unijnych „donatorów” putinowskiej wojny przodują Niemcy, a Polska jest piąta. Wśród 15 koncernów, które kupowały w Rosji surowce także w maju, jest PKN Orlen.
W Europie społeczeństwa i tak wykazują dużą skłonność do poświęcenia. To opinia publiczna powstrzymuje polityków w wielu krajach od pogodzenia się z rosyjskim podbojem europejskiego kraju. Jest szczególnie zszokowana, że Moskwa tłumaczy wojnę koniecznością likwidacji narodu, który jej zdaniem ubzdurał sobie, że nie jest częścią narodu rosyjskiego. Likwidacji fizycznej lub trwającej dekadami reedukacji.
Ale jak długo ten szok będzie decydował o postawie innych państw wobec Rosji i Ukrainy? Zmniejszające się gwałtownie zainteresowanie wojną znajdzie prędzej lub później odzwierciedlenie w działaniach polityków. Niestety, raczej prędzej.