A w ostatnich dniach stało się to, co prędzej czy później stać się musiało. W tumulcie doszło do przepychanek, polała się krew, zostali poszkodowani ludzie. Pytam, czy tak to sobie wyobrażał Jarosław Kaczyński, bo obrazy, które widzimy, nie mają nic wspólnego z wcześniej deklarowaną wizją poprawy państwa. Estetyka, którą nas karmią rządzący, to obrazy rodem ze stanu wojennego, pełne konfrontacji, brutalnej siły i przemocy. O konsensusie, czy przynajmniej kompromisie, który winien służyć poprawianiu ustroju, nikt już nie pamięta.
Jarosław Kaczyński pewnie powie: „warcholstwo, opór łże-elit przeciw potrzebnym zmianom". Czyżby? Niektórzy mogli w to wierzyć tuż po wyborach, ale nie dziś, kiedy rządząca partia stosuje skrajnie niedemokratyczne metody w Sejmie (30 sekund od posła Piotrowicza na wypowiedź w dyskusji na forum komisji sejmowej), a jej twarzą są ludzie tak bardzo epatujący wulgarnością jak niesławna poseł Pawłowicz.
Zmiany legislacyjne też mówią same za siebie. Konieczność przeprowadzenia już piątej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym pokazuje, jak słabe i nieprzemyślane były poprzednie regulacje. Jak bardzo akcydensowy, uzależniony od chwilowych potrzeb partii rządzącej staje się proces uchwalania prawa. Cała ta operacja bardziej przypomina łatanie dziurawego prześcieradła niż reformowanie państwa.
Nie mam złudzeń, że kiedyś, może już niedługo, historia przejmowania Sądu Najwyższego trafi do podręczników jako przykład skrajnie nieudolnego, dokonywanego w złej wierze zawłaszczania instytucji państwa. Bo z pewnością w całej tej operacji nie chodzi o lepszą i sprawiedliwszą ojczyznę. O co więc chodzi? Odpowiedź pozornie jest prosta. Chodzi o przejęcie kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, a nie o usprawnienie sądownictwa (w tej ostatniej sprawie był w Polsce konsensus). Ale jaki jest szczegółowy cel polityczny? Bo z pewnością nie jest nim taka pajęczyna sądowych zależności jak w Polsce Ludowej.
Jestem przekonany, że w zmianach chodzi przede wszystkim o szczyty wymiaru sprawiedliwości. W mniejszym stopniu o funkcję kontroli wyborczej SN. Myślę, że celem numer jeden jest przejęcie Trybunału Stanu, na którego czele stoi pierwszy prezes Sądu Najwyższego i który jest w stanie wyeliminować z życia publicznego każdego polityka, na przykład pozbawiając go biernego prawa wyborczego.