Teraz wiarygodność lider Ruchu Palikota musi więc kupować. Przykładem jest wydawanie pochodzących z budżetu państwa 800 tys. zł na projekty ustaw, które i tak wylądują w koszu.
Posłowie jego partii chwalą się, że do pisania dokumentów zatrudniają najlepszych ekspertów w kraju. Mają nadzieję, że dzięki temu dołująca w sondażach formacja zmieni wizerunek i stanie się poważna. Wiarygodności mają dodawać jej nazwiska profesorów Piotra Kruszyńskiego czy Michała Kuleszy.

To jednak ułuda. Jeśli partia musi płacić setki tysięcy złotych, by poważni prawnicy chcieli z nią rozmawiać, to oznacza, że jest skrajnie niewiarygodna. Śmiesznie brzmią tłumaczenia posłów RP, że zależy im na dobrym prawie. Jeśli choć trochę znają się na mechanizmach rządzących Sejmem, to wiedzą, że ich projekty nie mają żadnych szans na wejście w życie. Chodzi więc tylko o PR prowadzony za pieniądze podatników.

W całej sprawie szokujące jest jeszcze jedno. To właśnie Ruch Palikota domagał się ograniczenia funduszy na finansowanie partii z budżetu państwa. Gdyby do stawianych przez siebie postulatów partia podchodziła poważnie, nie wyrzucałaby w błoto blisko miliona złotych.

Palikot znalazł się w ślepym zaułku. Przegrał rywalizację z Leszkiem Millerem o dominację na lewicy. To lider SLD jest dziś zapraszany do recenzowania programów politycznych rywali, a pomysły gospodarcze zgłasza wyśmiewany PiS. Ekonomiści - bez otrzymywania sowitych honorariów - przyjmują zaproszenia Jarosława Kaczyńskiego, by dyskutować o tym, jak wyprowadzić Polskę z kryzysu.

Palikotowi w polityce pozostała więc rola pajaca. Tylko w takim stroju jest strawny dla swoich wielbicieli. Gdy udaje poważnego, nawet ich bierze pusty śmiech.