Na kilka dni przed pierwszą turą wyborów na wiecu w Radomiu Andrzej Duda zajął się naszymi pensjami. Mówił więc, że dziś średnia pensja w naszym kraju to około 1300 euro. I że wzrosła ona o przeszło 20 proc. przez ostatnich pięć lat. – Gdyby ten wzrost się utrzymał, przeciętne wynagrodzenie w Polsce powinno sięgnąć 1800 euro za kolejne pięć lat – ocenił prezydent. Jego zdaniem to jednak za mało. Prezydent chce, żeby Polacy zarabiali tak, jak w bogatych państwach na zachodzie Europy, czyli co najmniej 2000 euro. Temu służyć ma skuteczna polityka gospodarcza.
– Mam wrażenie, że prezydent mówił o swoim marzeniu. To go trochę usprawiedliwia – ocenia ekonomista prof. Witold Orłowski. – Bo z punktu widzenia ekonomicznego to bardzo mało prawdopodobne.
I tłumaczy, że przeciętna płaca musiałaby rosnąć o mniej więcej 15 proc. rocznie. – Tymczasem najbliższy rok, a być może także kilka kolejnych lat, to będzie czas spadku płacy realnej i kursu złotego – mówi prof. Orłowski.
Szans na spełnienie prezydenckich zapowiedzi nie widzi też Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Czyżby prezydent zmienił swój stosunek do euro? Skoro mówi o pensji wyrażonej w tej walucie, to czy oznacza to, że w ciągu najbliższych pięciu lat zastąpi ona złotego? – żartuje ekonomista. – A jeśli nie to, czy prezydent zna kurs złotego na koniec jego ewentualnej drugiej kadencji? Ja go nie znam – dodaje już poważniej.
Jego zdaniem dynamika wzrostu płac, którą zakłada Andrzej Duda jest nierealna. – Wydaje mi się to też kompletnie oderwane od możliwości oszacowania wzrostu płacy w relacji do wydajności pracy. Nie przywiązywałbym więc do tych słów specjalnej wagi – mówi Janusz Jankowiak.