Mamy wojnę u sąsiada, kryzys gospodarczy i żywnościowy, inflację. Jak radzi sobie przemysł spirytusowy?
Jak cały sektor rolno-spożywczy nasza branża przechodzi obecnie bardzo trudny okres. Najbardziej uderza w nas galopujący wzrost cen surowców do produkcji, przede wszystkim zbóż oraz energii. Te dwa elementy, poza płacami, stanowią główne czynniki kosztotwórcze w przemyśle spirytusowym. Jeżeli do tego dołożymy poważny problem z opakowaniami szklanymi, które zdrożały i są trudno dostępne po zamknięciu kanałów zaopatrzenia z Rosji i Ukrainy, to mamy prawie pełen obraz niezwykle trudnej sytuacji. Dlaczego prawie pełen? Ponieważ dodatkowo od stycznia tego roku rząd zafundował nam podwyżkę akcyzy o 10 proc. oraz jej kroczący wzrost, zapisany w budżecie na kolejne pięć lat. To wszystko razem sprawia, że o rentowności zapewniającej branży solidny rozwój w oparciu o inwestycje możemy aktualnie zapomnieć. Należy się raczej zastanowić, co zrobić, aby nie doszło do sytuacji, w której cały polski przemysł spirytusowy podzieli los polskich gorzelni rolniczych, które ze względu na błędną politykę rządów zmniejszyły swój stan z ponad 1000 jeszcze w latach 90. do niespełna 50 obecnie. O ile jednak upadek gorzelni mógł ujść uwadze rządzących, o tyle upadek branży spirytusowej wnoszącej do budżetu co roku kilkanaście mld zł, w tym ponad 9 mld zł z akcyzy, nie przejdzie niezauważony.
Czytaj więcej
Konsekwencje rosyjskiej agresji na Ukrainę zdominują debaty tegorocznego Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
Jakie są rozwiązania?
Rynek na wyroby spirytusowe w Polsce jest nasycony. Sprzedajemy coraz mniej, choć wartościowo rynek rośnie co roku o kilka procent, głównie ze względu na inflację i podwyższanie akcyzy. Na zwiększanie przychodów przez wzrost wolumenu w oparciu o minimalną marżę nie ma szans. Szansą na rozwój branży jest eksport, mamy ogromny potencjał, ale by go znacząco zwiększyć, niezbędne są szybkie systemowe zmiany. Na sukces w eksporcie mogą liczyć jedynie te firmy, które są silne ekonomicznie w kraju i tym samym konkurencyjne na zagranicznych rynkach. Podstawą jest zapewnienie równego startu przedsiębiorcom produkującym wódki, okowity czy nalewki z pozostałymi producentami wyrobów alkoholowych. Nie może być tak, że gram tego samego alkoholu etylowego w tych wyrobach jest obłożony trzykrotnie wyższą akcyzą niż w piwie. Oczekujemy, że za półlitrową butelkę wódki o mocy 40 proc. alkoholu będziemy płacić ośmiokrotność akcyzy płaconej w przypadku piwa o zawartości 5 proc. alkoholu. To jest sprawiedliwe, logiczne i zgodne z ustawą o wychowaniu w trzeźwości. Niewiele trzeba, żeby tak się stało. Wystarczyłoby, żeby branża piwna, podobnie jak branża spirytusowa, miała naliczaną akcyzę od zawartości alkoholu – tak jak to ma miejsce w większości państw Unii Europejskiej. Dziś, gdy w branży piwnej naliczana jest akcyza od stopnia plato (de facto jest to „podatek od jakości” – czym wyższa zawartość ekstraktu, tym wyższy podatek), ta różnica nie jest ośmiokrotna, tylko ponaddwudziestokrotna. To nie tylko tworzy dyskryminację podatkową naszej branży, ale również „lukę akcyzową”. Modele ekonometryczne pokazują, że w obecnej sytuacji polski budżet z tego tytułu traci na akcyzie i VAT z branży piwnej corocznie kilka miliardów złotych. Dodatkowo na zmianie zyskałyby rzemieślnicze browary wytwarzające wysokiej jakości produkty, a trzy zagraniczne koncerny posiadające 84 proc. udziału w polskim rynku piwa przeszłyby z produkcji mocnych piw na piwa o zdecydowanie niższej zawartości alkoholu. Zyskaliby wszyscy.