Reklama
Rozwiń

Polski wstyd: oszałamiająca liczba dzieci czeka na alimenty

Teraz mamy sytuację tragiczną i to jest polski wstyd, że 600 tys. ludzi nie płaci na swoje dzieci, a około miliona dzieci czeka na alimenty - mówi Sławomir Grzelczak, prezes BIG InfoMonitor. Niezapłacone alimenty to 14,1 mld zł. Rekord.

Publikacja: 25.03.2023 12:19

Sławomir Grzelczak, BIG Info Monitor

Sławomir Grzelczak, BIG Info Monitor

Foto: materiały prasowe BIG Info Monitor

Wydatki z Funduszu Alimentacyjnego spadły w ciągu 7 lat o pół miliarda zł. Wydawałoby się, że to oznacza ogromną poprawę sytuacji, ale czy faktycznie dłużnicy alimentacyjni nagle masowo zaczęli płacić alimenty?

Niestety nie, nie ma mowy o poprawie. To że wydatki Funduszu Alimentacyjnego spadły, wynika z niskiego progu dochodowego, który pozwala korzystać z jego świadczeń. Próg ten powinien być jakoś powiązany z inflacją lub najniższym wynagrodzeniem, a niestety nie jest. Obecnie płaca minimalna wynosi 3490 zł brutto, co daje na rękę nieco ponad 2,7 tys. zł i oznacza, że nawet samotna matka z dwójką dzieci zarabiająca płacę minimalną – nie jest w stanie uzyskać całego możliwego świadczenia z Funduszu. Próg dochodowy, umożliwiający uzyskanie wsparcia z FA, wynosi bowiem 900 zł netto na osobę w rodzinie. Wprawdzie po przekroczeniu progu dochodowego obowiązuje mechanizm złotówka za złotówkę, ale nadal jest to zbyt nisko zawieszona poprzeczka. A od lipca płaca minimalne jeszcze wzrośnie. Efekt? Fundusz ma się teoretycznie dobrze, bo wypłaca coraz mniej - ale to dlatego, że coraz mniej osób jest w stanie sprostać wymaganiom.

Jak wygląda skala zjawiska? Ile dzieci dostaje świadczenia z Funduszu z powodu braku opłacania alimentów przez drugiego rodzica? Ilu dłużników alimentacyjnych macie w rejestrze i skąd w ogóle macie dane o czyimś zadłużeniu?

Coraz mniej osób spełnia warunki wsparcia z Funduszu Alimentacyjnego, więc ten Fundusz może wypłacać coraz mniej, ale dłużników wcale nie ubywa. Otrzymujemy dane o dłużnikach alimentacyjnych z ok 3,3 tys. gmin, ale tylko o tych, których obowiązek alimentacyjny przejęło państwo, czyli Fundusz Alimentacyjny. W ramach poszukiwania sposobów na zwiększenie ściągalności alimentów od uporczywie uchylających się od ich płacenia, nowelizacja przepisów z 2015 r. nakazała każdej gminie, by przekazywała informacje o dłużnikach do każdego z czterech biur informacji gospodarczej. Wcześniej gminy mogły przekazywać je do jednego wybranego BIG-u, więc skuteczność była mniejsza.

Czy dłużnikiem alimentacyjnym może być nawet zamożny człowiek? Czy osoby zgłoszone do BIG też są poniżej progu ubóstwa?

Na podstawie danych, które są przekazywane do BIG, nie widzimy pełnego obrazu sytuacji dłużnika, mamy tylko informacje o tym, na ile się zadłużyli. W naszym rejestrze średnia zaległość to ponad 48 tys. zł - to jest bardzo dużo, jak na zadłużenie konsumenta. W rejestrze mamy różne typy długów, najwyższe są długi z tytułu hipotek lub kredytów gotówkowych – te sięgają kilkuset tysięcy, ale już na drugim miejscu są długi alimentacyjne, daleko za nimi są należności za telefon, prąd, gaz czy za jazdę bez biletu.

Co to znaczy, że to duża kwota?

Zrobiliśmy badanie, w którym zapytaliśmy dłużników o to, jaka wysokość kwoty daje im jeszcze nadzieję, że sobie z tym długiem poradzą. Zwykle wskazywali na 10-15 tys. zł, więc spłata 48 tys. zł jest już bardzo trudna.

Czy wszyscy dłużnicy są zgłaszani do BIG przez ośrodek pomocy społecznej?

Niestety, tylko niewielka część dłużników jest do nas zgłaszana przez osoby prywatne, choć od kilku lat prowadzimy akcję „Odzyskuj alimenty”. W jej ramach osoby posiadające wyrok sądu z klauzulą wykonalności, mogą za symboliczną złotówkę wpisać do naszego rejestru dłużnika alimentacyjnego. Skala zainteresowania jest jednak niewielka, a szkoda, bo skuteczność wypada całkiem wysoko. Małżonka lub partnerka - bowiem w 95 proc. są to kobiety - licząc na jakiekolwiek wsparcie, zwykle nie wpisują partnera na listę dłużników w BIG, obawiając się jego niechęci oraz ograniczeń finansowych, jakie może to spowodować. Często też tracą już wiarę, że cokolwiek może pomóc.

Jaka jest wartość tych niespłaconych alimentów?

Aktualnie to 14,1 mld zł, i to niestety jest rekord. Tak wysokiej kwoty jeszcze nie było. Coraz więcej gmin zgłasza do nas swoich dłużników, więc ujawniają coraz większe należności. Ponadto po zmianie prawa, które weszło w życie pod koniec 2021 r., przekazywane dane dotyczą wszelkiego rodzaju zaległości alimentacyjnych. Wcześniej mogły to być długi nie starsze niż 6-letnie.

Ile osób nie płaci na swoje dzieci?

Dziś w naszym rejestrze znajduje się ponad 288 tys. osób, które uchylają się od płacenia alimentów na swoje dzieci.

Czyli podsumowując, 288 tys. osób nie zapłaciło już łącznie 14,1 mld zł alimentów?

Tak, ale to tylko dłużnicy zarejestrowani w biurach informacji gospodarczej, a to jedynie fragment tej smutnej rzeczywistości. Statystyki Krajowej Rady Komorniczej mówią, że aktualnie jest ponad 607 tys. czynnych postępowań alimentacyjnych, z czego ponad 368 tys. egzekucji to te, w których wierzycielem jest Fundusz Alimentacyjny. Reszta – 40 proc. - to sprawy zgłaszane przez matki, które nie dostają alimentów od ojców, ale nie kwalifikują się do funduszu.

Mamy więc ponad 600 tys. dłużników i zdecydowanie więcej poszkodowanych dzieci. Dzieci na utrzymaniu tylko jednego rodzica może być w Polsce 900 tys., a nawet milion. Tym samym może to być problem co dziesiątego dziecka w kraju.

Jaka jest skuteczność ścigania tych alimentów?

Komornicy podają, że udaje im się ściągnąć należności w 22 proc. spraw i,  bez ironii, to jest całkiem dobry wynik. Z kolei skuteczność, o jakiej informuje opiekujące się FA Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, znacznie przekracza 20 proc., choć były czasy, gdy sięgała 13-14 proc.

600 tys. dłużników to już populacja takiego miasta jak Wrocław, czwarte największe miasto w Polsce. Jak to możliwe, że tak wiele osób świadomie nie płaci na swoje dzieci, że trafiają one do rejestrów dłużników – i dalej nie płacą? Jak to możliwe, że Polska nie jest w stanie wyegzekwować należności od tak dużej grupy?

Za unikanie płacenia alimentów grozi kara więzienia. I, jak widać, to też nie pomaga. Na dodatek nie dość, że dłużnicy nie spłacają swoich długów, bo nie zarabiają, to jeszcze my jako społeczeństwo płacimy, lekko licząc, ponad trzy tysiące złotych miesięcznie za ich utrzymanie w więzieniu.

W takim razie – jakie są skuteczne sposoby ściągania alimentów?

Dłużnikom alimentacyjnym można też odbierać prawo jazdy, czy orzekać wobec nich dozór elektroniczny, czyli ograniczenie wolności, które akurat nie powstrzymuje od możliwości wykonywania pracy. Problem w tym, że sankcje te wykorzystywane są bardzo rzadko. Do śmielszego sięgania po systemu dozoru elektronicznego zachęcał nawet swego czasu Rzecznik Praw Obywatelskich. To jest w sumie jeden z istotnych problemów rozwiązań prawnych, które dotyczą zwiększenia skuteczności egzekwowania alimentów, nie mogą się przebić do szerszego stosowania. W tej sytuacji jako jedna ze skuteczniejszych metod jawi się egzekucja komornicza pensji wpłaconej na konto, ale pod dwoma warunkami – że całe wynagrodzenie wpływa na rachunek i że dłużnik nie pracuje na czarno, a to bardzo częsty przypadek. Szara strefa w Polsce, w czasie pandemii jeszcze się powiększyła, tworzy ok. 20 proc. polskiej gospodarki i tam niestety z powodzeniem znajdują swoje miejsce dłużnicy alimentacyjni. Drugi sposób, pozwalający ominąć obowiązek alimentacyjny, to ucieczka i praca za granicą. Wówczas żaden polski komornik nic nie może zrobić.

Te 14 mld zł to tak niewyobrażalna suma, że zwykle to na niej kończyła się dyskusja. Ale warto zwrócić uwagę, że większość tej kwoty w rejestrach BIG pochodzi z Funduszu Alimentacyjnych, a Polacy w większości jednak zarabiają lepiej niż pensję minimalną.

Tak, to nie są wszystkie zaległości, lecz tylko tych 288 tys. osób zgłoszonych do BIG. A dłużników jest w Polsce, tak jak już wcześniej wspominałem, ponad 600 tys.

Jeśli ktoś nie kwalifikuje się do pomocy z FA, to zarabia przynajmniej pensję minimalną. Można zakładać, że zdolność finansowa ich partnerów także wynosi powyżej pensji minimalnej, a to by oznaczało, że te kwoty alimentów są wyższe niż 500 zł z Funduszu na dziecko. Czyli druga część dłużników ma do spłacenia kwotę wyższą niż te 14 mld zł narosłe z funduszu?

Tak, to możliwe. Konkretne informacje może mieć Krajowy Rejestr Zadłużonych, choć powstał on niedawno, więc nie jestem pewien, czy trafiły tam już informacje o wszystkich sprawach. Sądzę, że nikt w Polsce nie zna pełnej kwoty zaległych alimentów, ale te 14 mld złotych to tylko część, może nawet mniej niż połowa.

Czy Państwo, ze swoją znajomością rynku, widzicie rozwiązania tego problemu? By alimenty były lepiej spłacane, by było trudniej unikać spłacania lub by rodzice mieli większą gotowość utrzymywania dzieci?

Robiliśmy kiedyś przegląd rozwiązań europejskich i światowych, dotyczących skuteczniejszych niż w Polsce systemów ściągania alimentów. W Skandynawii ściągalność jest bliska 90 proc., tylko że to zasługa bardzo szczelnego systemu fiskalnego, szara strefa jest marginalna i bardzo trudno jest uciec przed zobowiązaniami czy zarabiać na czarno. W Stanach Zjednoczonych ciekawy był nadzór nad dłużnikiem alimentacyjnym: nie siedział w więzieniu, był dozorowany przez bransoletkę, mógł się poruszać na wolności, pracować i ściągano mu część pensji. To był pewien układ z dłużnikiem, że nie zostanie mu obcięta cała pensja, ale musi coś płacić – i to działało.

Czy to możliwe, by pół miliona osób skutecznie ukrywało taką swoją postawę życiową, że nie utrzymują finansowo własnych dzieci? Czy to byłoby możliwe bez czynnego wsparcia w ukrywaniu źródeł dochodów przez pracodawców i rodziny?

Teraz mamy sytuację tragiczną i to jest polski wstyd, my się tego wstydzimy, że 600 tys. ludzi nie płaci na swoje dzieci. Szacuje się, że około miliona dzieci czeka na alimenty. W otoczeniu każdego Polaka jest osoba, która się z tym zmaga lub zmagała wcześniej. Ja miałem taki przykład w swojej rodzinie.

Uważam, że w Polsce jest duże przyzwolenie społeczne na niepłacenie alimentów. W miastach pomaga dłużnikom anonimowość, ale nigdy nie słyszałem, by w mniejszych miejscowościach i na wsiach ktoś, kto nie płaci alimentów, spotykał się z ostracyzmem.

Z czego wynika taka tolerancja?

W mojej opinii ludzie, którzy akceptują takie zachowania, bardzo słabo zdają sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie niepłacenie alimentów na dziecko. My widzimy, że brak wsparcia finansowego dziecka sprawia, że duża część rozbitych rodzin z dziećmi jest skazana na życie w bardzo trudnej sytuacji materialnej, a nawet w ubóstwie. Mamy badania, które mówią, że opiekunowie tych dzieci nie mogą sobie pozwolić na zapewnienie im takiego stylu życia, jaki mają ich rówieśnicy. Duża część rodzin musi korzystać z pomocy społecznej, bo inaczej nie daje rady się utrzymać. Nawet 40 proc. takich dzieci nie może korzystać z żadnych odpłatnych zajęć, z lekcji języka, zajęć sportowych, korepetycji, czy letnich obozów. Gdy inni na pozaszkolnych kursach uczą się angielskiego, czy ćwiczą judo, one siedzą w domu. Zdecydowanie rzadziej niż rówieśnicy spędzają też wakacje, czy inne wolne dni od nauki poza domem.

Ale może ci rodzice nie płacą, ale inaczej się troszczą o dzieci?

Trzeba rozwiać ten mit. To też wynika z naszych badań – niepłacący rodzice, najczęściej ojcowie, bo 95 dłużników to mężczyźni, usprawiedliwiają się, że nie chcą, by te pieniądze trafiały do matek, bo one źle dysponują ich pieniędzmi. „Nie będę płacił na paznokcie czy na kosmetyczkę”. Deklarują jednak, że mimo to zajmują się dzieckiem, dają mu prezenty na urodziny, chodzą do kina czy opłacają sami jakieś zajęcia.. Z naszych badań wynika, że jedynie jedna trzecia z tych niepłacących rodziców faktycznie jakoś interesuje się dzieckiem, spotyka z nim w urodziny, daje jakieś prezenty, kieszonkowe. Czyli te 288 tys. osób dłużników usprawiedliwia się, że łoży na dziecko w inny sposób, ale niestety to zwykłe nie jest prawda.

Czy widzicie państwo jakieś rozwiązania?

Gdybym to ja miał coś poprawić, na pewno powiązałbym próg dochodu kwalifikujący do wypłat z Funduszu Alimentacyjnego z inflacją, albo z poziomem płacy minimalnej, by było to np. 50-70 proc. tej kwoty, czyli aktualnie ok. 1350-1900 zł dochodu na członka rodziny na utrzymaniu. Wprowadziłbym też w życie bardzo wysoką penalizację pracodawców zatrudniających „na czarno” dłużników alimentacyjnych. Nie daję wiary, że pracodawca może nie wiedzieć, że ktoś jest dłużnikiem alimentacyjnym. Firma może łatwo sprawdzić pracownika choćby u nas w Rejestrze Dłużników BIG InfoMonitor, czy od niedawna w Krajowym Rejestrze Zadłużonych. I zresztą prawo od ponad roku przewiduje karanie pracodawców, którzy świadomie zatrudniają na czarno dłużnika alimentacyjnego, widniejącego w KRZ, czyli z oficjalną pensją minimalną i resztą wypłacaną pod stołem. Prawo przewiduje grzywnę od 15 do 45 tys. zł. Myślę, że powinno to być nawet więcej min. 50 tys. zł. I tu pojawia się kolejny problem z kontrolą pracodawców, czyli egzekwowaniem istniejącego już prawa. To jest główna pięta achillesowa wszelkich rozwiązań prawnych dotyczących poprawy ściągalności alimentów: są, ale nie są stosowane. A przecież często byłe żony wiedzą, gdzie byli mężowie pracują. Więc to nie powinien być problem poddać kontroli firmę, w której uchylający się od płacenia alimentów jest zatrudniony.

W ten sposób sytuacja dłużników robi się coraz bardziej… beznadziejna. Mają długi, których nie są w stanie spłacić, nikt ich nie zatrudni z obawy przed grzywną. Czy to jest dobre wyjście?

Trzecia rzecz, którą bym zmienił, byłaby akurat w interesie dłużników. Uważam, że nie należy zabierać im całej pensji z tytułu alimentów. Dziś sytuacja wygląda tak, że gdy dłużnik ma te wspomniane 50 tys. zł do spłaty, to nie wierzy, że miałby jakieś szanse taką kwotę uregulować. Widzi, że może zarobić legalnie 4 tys., ale komornik weźmie z tego 3 tys. zł lub więcej należności alimentacyjnych. W tym wypadku nie obowiązują bowiem żadne ograniczenia, a to sprawia, że legalne zarabianie nie ma sensu i dłużnik zrobi wszystko, by tego uniknąć i pracować „na czarno”. Obecne przepisy są zbyt bezwzględne, właściwie pozwalają dłużnika alimentacyjnego puścić w przysłowiowych skarpetach. Znajomemu dłużnikowi komornik z emerytury sięgającej 2,7 tys. zabiera 2 tys., na życie zostaje mu 700 zł. Nie powinno tak być. Nie o to chodzi. Te długi się nie przedawniają, nie obejmuje ich też upadłość konsumencka. Jeśli nie damy ludziom drugiej szansy, to zawsze i za wszelką cenę będą uciekać. Jeżeli naprawdę zaczniemy ścigać przedsiębiorców zatrudniających nielegalnie dłużników alimentacyjnych i stosować dozór elektroniczny, to uciekną za granicę. Legalna praca ich nie uratuje, gdy po zajęciach komorniczych nie zostanie im na przeżycie niemal nic.

Jakaś droga wyjścia musi być?

Jeśli ci ludzie mają wyznaczoną kwotę do spłacania, mają wyuczony zawód, są w stanie zarobić więcej, powinni dostać szansę ułożenia sobie życia na nowo. Życie jest długie, część dłużników wychodzi na prostą. Należy jednak być ostrożnym, jeśli chodzi o oczekiwania. Kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej ze średniego miasta, którą zapytałem, jaka część ludzi, którzy dostają u niej wsparcie, chce wyjść na prostą, znaleźć pracę i już nie przychodzić po zasiłki, oszacowała na podstawie 30-letniej praktyki, że tylko jakieś 10 proc. osób chce wyjść z uzależnienia od zasiłków. Więc niestety, nie można też oczekiwać cudów wśród dłużników alimentacyjnych. Ale liczyłbym, że niektórzy będą chcieli spłacić część długów, by uzyskać choćby częściową abolicję.

I tu dochodzimy do sedna: że decyzja polityczna o tej abolicji dla osób, które uregulują choć część długów, byłaby bardzo trudna, bo w przestrzeni medialnej mówi się o tym wyłącznie źle.

Uważa pan, że abolicja faktycznie by przyspieszyła spłatę zadłużenia? Jeśli przyjąć cyniczną dość metodę skuteczności, jeśli ktoś miałby perspektywę spłacenia jakiejś kwoty, to część tego długu wygaśnie, a przecież alimenty i tak narastają na bieżąco, to dałoby im energię do spłacania?

Na jednym biegunie mamy bardzo złą sytuację, niską ściągalność, rosnące zadłużenie, a na drugim - opcję abolicji. Zakładam, że w pewnym stopniu mogłaby się okazać pomocna, choć cudów bym nie oczekiwał. Pytanie więc, czy ustawodawca podejmie taką decyzję i wprowadzi abolicję na długi alimentacyjne, ale tylko jeśli dłużnik spłaci 30 proc. Jeśli poza abolicją dłużnik będzie mógł legalnie pracować i nie tracić całej pensji na rzecz spłaty alimentów, to można przypuszczać, że efekt będzie lepszy od obecnego.

Czy cała Polska spłaca lub też – nie spłaca – w takiej samej skali?

Nie. Mierzymy skalę problemów liczbą dłużników na tysiąc mieszkańców i w tym ujęciu problem przedstawia się dwa razy gorzej w województwach lubuskim, dolnośląskim, kujawsko-pomorskim i zachodniopomorskim niż w Małopolsce, na Podkarpaciu, w Wielkopolsce i na Mazowszu. Północny zachód i zachód Polski – to regiony, gdzie zawsze kredyty są wyraźnie gorzej spłacane niż np. na Mazowszu czy Podkarpaciu. Według historyka, z którym się konsultowałem, podobnie jest z przestępczością czy ze zdawaniem matury, to może być związane częściowo z wpływem zaborów, ale też przesiedleń po II wojnie światowej. Ma to też nieco związku z poziomem zurbanizowania danego regionu - im więcej ludzi mieszka w miastach, tym gorsza spłacalność wszelkiego rodzaju zobowiązań, choć akurat dwa najbardziej zurbanizowane regiony, czyli Śląsk i Mazowsze, wymykają się tej regule.

Finanse
Złotą poduszkę buduje nad Wisłą nie tylko NBP
Finanse
Kakao lepsze od bitcoina. Co dało dobrze zarobić w 2024 roku?
Finanse
Kobiety najczęściej wspierają internetowe zbiórki
Finanse
Suwak bezpieczeństwa jest coraz bogatszy. „Zaczynamy przejadać oszczędności z OFE”
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Finanse
Minister Andrzej Domański stanie na czele ECOFIN-u. O co będzie walczył?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku