Określenie „wojny walutowe" cztery lata temu spopularyzował Guido Mantega, minister finansów w rządzie Brazylii. W ten sposób scharakteryzował politykę wiodących banków centralnych mającą na celu zwiększenie konkurencyjności poprzez osłabienie waluty. Obecnie wielu polityków sterowanie kursem waluty postrzega jako sposób na uniknięcie deflacji, czyli spadku cen.
Słaby wzrost cen jest kulą u nogi wielu gospodarek - od strefy euro po Izrael, czy Japonię. Aż osiem spośród dziesięciu walut dla których prognozowany jest największy spadek w 2015 należy do państw już borykających się z deflacją bądź realizujących politykę mającą na celu osłabienie kursu waluty, wskazują dane Bloomberga.
- W polityce pogrążania sąsiada (beggar-thy-neighbor) celem nie jest odzyskanie równowagi, ani zapewnienie wzrostu gospodarczego - wyjaśnia David Bloom, strateg walutowy londyńskiego banku HSBC Holdings operującego na rynkach 74 państw i terytoriów W jego przekonaniu głównie chodzi o eksport „deflacyjnych problemów".
Kiedy jedno państwo osłabi swoją walutę wówczas nabiera wartości pieniądz partnera, co sprawi, iż jego import stanie się tańszy. Deflacja jest zarówno skutkiem jak i sprawcą wolniejszego wzrostu gospodarczego na świecie spychającego strefę euro w recesję a także redukuje popyt na eksport z takich państw jak Chiny, czy Nowa Zelandia.
Nie dalej jak we wrześniu Haruhiko Kuroda, prezes Banku Japonii powiedział, iż pożądane byłoby osłabienie kursu jena by możliwe stało się osiągnięcie pożądanego poziomu inflacji. Temu miałby też służyć bezprecedensowy program stymulowania tej trzeciej gospodarki świata.