Dwa lat temu nominację do Oscara dostała „Lunana. Szkoła na końcu świata” Pawo Choyninga Dorjiego — opowieść o młodym chłopaku, który marzy o wyjeździe z Bhutanu do Australii, ale przedtem musi odbyć rok rządowej służby jako nauczyciel w odległej wiosce położonej wysoko w górach i niemal odciętej od świata. Teraz Dorji prezentuje film „Mnich i karabin”. Jego akcja toczy się na bhutańskiej prowincji Ura, zamieszkanej przez niespełna 2 tysiące osób. Jest rok 2006. Król właśnie abdykował przekazując władzę synowi wykształconemu w Oxfordzie, w marcu 2008 roku mają się też odbyć w Bhutanie pierwsze, demokratyczne wybory. Ale mieszkańcy Ury niewiele wiedzą o polityce. Ba, oni nawet często nie znają daty własnych urodzin. Gdy do małej wioski przyjeżdżają urzędnicy, żeby miejscowym wyjaśnić czym jest demokracja i przeprowadzić próbne wybory, w stabilnej dotąd rzeczywistości robi się zamieszanie. Zwartą, spokojnie współistniejącą społeczność „nauczyciel demokracji” dzieli na trzy grupy – „czerwonych”, „niebieskich” i „żółtych”. Co więcej: stara się wzbudzić wśród nich ducha współzawodnictwa i walki prowadzącej do wzajemnej niechęci. Skomentuje to stara kobieta stojąca z boku: „Dlaczego uczycie nas nienawiści? My tacy nie jesteśmy!”. 

Czytaj więcej

Rekomendacje filmowe: Dwa mocne filmy na chłodniejszy wieczór

Film „Mnich i karabin” – opowieść o niewinności

W tej zawierusze ogólnie szanowany lama prosi, by znaleźć dla niego broń palną. Młody, buddyjski mnich rusza na poszukiwania. Jednocześnie w Urze pojawia się amerykański kolekcjoner broni, który chce zdobyć niesłychanie wartościową, zabytkową strzelbę. Majątek, jaki chce za nią zapłacić jest jednak niczym dla mieszkańców Ury. Oni mają swoje zasady, swoje wartości. Pieniądze nie są tu najważniejszym argumentem, więc walizka pełna gotówki nie pomoże. Wspaniała jest scena, w której Amerykanin chce za zabytkową strzelbę dać staremu, zadłużonemu człowiekowi 3,5 mln ngultrumów. Ale on odmawia: „Czułbym się źle” – mówi. Wymienia sumę wielokrotnie niższą. Jednak karabin i tak zabierze mnich. I Amerykaninowi też nie udaje się z nim negocjować. Zderzenie tych dwóch światów, dwóch cywilizacji – Amerykanina i prostych ludzi z Ury – robi wrażenie. Broń dociera w końcu do lamy. A on nie chce zabijać. Zamuruje w ziemi symbol śmierci, by przypomnieć, że w każdym ustroju najważniejsze są pokój i ludzkie życie.

Czytaj więcej

Być córką legend kina

 Solidarność, uczciwość, wzajemna pomoc. „Mnich i karabin” chwilami wydaje się naiwną bajką

Bardzo to ciekawy film, wiele mówiący o terytoriach, na których walka o władzę ściera się z tradycją. Jak podkreśla sam Pawo Choyning Dorji – „Mnich i karabin” jest opowieścią o niewinności. „Na początku XXI wieku nagle jako kraj otworzyliśmy się na telewizję, Internet, demokrację. Zachodni świat starał się nam wmówić, że dziś niewinność oznacza ignorancję. Chciałem powiedzieć, że to nieprawda” - mówi. I jest coś pięknego w czystości tych ludzi pochodzących z bhutańskiej prowincji, w ich wierności swoim ideałom życzliwości, prostolinijności. W braku pazerności na dobra materialne. W przeświadczeniu, że najważniejsze są solidarność, uczciwość, wzajemna pomoc. „Mnich i karabin” chwilami wydaje się naiwną bajką, bo zachodnie cywilizacje o tych wartościach zapomniały. Ale właśnie dlatego ten film wzrusza i zostaje w pamięci.