Cezar musi umrzeć - recenzja filmu

"Cezar musi umrzeć" to poruszający paradokument braci Tavianich o więźniach przygotowujących szekspirowskiego „Juliusza Cezara". W kinach od piątku – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 16.01.2013 19:35 Publikacja: 16.01.2013 19:23

W Rebibi siedzą mordercy z wieloletnimi, często nawet dożywotnimi wyrokami, bossowie i żołnierze maf

W Rebibi siedzą mordercy z wieloletnimi, często nawet dożywotnimi wyrokami, bossowie i żołnierze mafii neapolitańskiej. Próby do spektaklu odbywały się na spacerniaku

Foto: materiały prasowe

W znakomitym prologu odbywa się coś w rodzaju castingu. Reżyser teatralny Fabio Cavalli wybiera aktorów, którzy zagrają w  „Juliuszu Cezarze". Kandydaci muszą podać imię, nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania przed aresztowaniem. I zaimprowizować scenę. Raz mają być zrozpaczeni jak w czasie rozstania z żoną, raz wściekli.

Zobacz galerię zdjęć

Przed kamerą stają amatorzy, którzy prawdą wyrazu nie ustępują najlepszym artystom. A na ekranie pojawiają się napisy: informacje o wieloletnich, czasem dożywotnich wyrokach, jakie odsiadują za ciężkie zbrodnie – od handlu narkotykami po mafijne morderstwa. Bo ten casting odbywa się w rzymskim więzieniu Rebibbia.

„Cezar musi umrzeć" to paradokument o grupie więźniów, która przygotowuje „Juliusza Cezara" pod kierunkiem Fabio Cavallego.

Bez znieczulenia

Włoscy weterani kina, bracia Vittorio i Paolo Taviani wspominają, że zostali zaproszeni na spektakl „Boskiej komedii" Dantego, którą Cavalli zrobił w Rebibbii. Nie bardzo wierzyli w takie metody resocjalizacji, ale poszli z ciekawości. Po spektaklu mieli ściśnięte gardła. – Do dzisiaj pamiętam, jak 40-letni więzień recytował pieśń Franceski i Paolo z „Piekła" – mówił Paolo Taviani w rozmowie z „Rz". – Zanim zaczął, rozejrzał się po sali i powiedział: „Nikt tak jak my nie rozumie, co to znaczy nie móc kochać. Żyjemy rozdzieleni z naszymi żonami i dziewczynami. Rozmawiamy z nimi podczas widzeń przez szklaną szybę, nie możemy ich dotknąć i wcale nie mamy pewności, czy po odbyciu kary będziemy mieli jeszcze do kogo wrócić". Gdy potem mówił słowami Dantego o miłości niemożliwej, jego głos drżał od emocji.

Właściwie od razu postanowili wrócić do Rebibbii z kamerą. Namówili Cavallego, by wyreżyserował tam kolejne przedstawienie. Tym razem „Juliusza Cezara". Wybór sztuki o idach marcowych i zabójstwie Cezara nie był przypadkowy.

– W Rebibbii siedzą mordercy z wieloletnimi, często nawet dożywotnimi wyrokami, bossowie i żołnierze mafii neapolitańskiej – tłumaczy Vittorio Taviani. – Oni doskonale wiedzą, czym są: lojalność, zdrada, manipulacja, zbrodnia, rozpacz. Tekst Szekspira zmusił ich do skonfrontowania się z własną przeszłością. Już nie na sali sądowej, gdzie zakładali różne maski, lecz w odosobnieniu zmuszającym do zrobienia rachunku życiowych strat i zysków. Ale też do rachunku sumienia. I oni na naszych oczach pękali. Miotały nimi ogromne emocje.

Te emocje bracia Taviani zapisali na taśmie. Co ciekawe, wszyscy wykonawcy mówią w tym filmie z neapolitańskim akcentem. Reżyserzy pozwolili im nawet zmieniać słowa, używać określeń, jakimi posługują się na co dzień. Dzięki temu powstał film o nich. O rodzeniu się w ciężkich zbrodniarzach człowieczeństwa. Ale też o sile sztuki. „Odkąd poznałem sztukę, cela stała się dla mnie więzieniem" – mówi jeden z „aktorów".

Sztuka i życie

Wstrząsające wyznanie i niezwykły film. Trudno nawet określić jego gatunek. Bracia Taviani napisali precyzyjny scenariusz, ale na planie zawierzyli chwili. Kamera rejestrowała zachowania więźniów, ich reakcje, rozmowy, zamyślenia.

Reżyserzy świadomie zrezygnowali w „Cezarze..." z koloru. Czarno-biały obraz jeszcze bardziej podnosi ich dzieło. Nadaje mu nowy wymiar, podkreśla surowość i uniwersalizm. Zmagania z własnym człowieczeństwem nigdy nie są przecież łatwe. To nie jest telenowela do oglądania w wygodnym fotelu. „Cezar musi umrzeć" boli wykonawców, ma boleć i widzów. Kolor pojawi się w filmie dopiero pod koniec, gdy Taviani pokażą premierę sztuki.

Oglądając ich film, przypomniałam sobie nakręconą w 1969 roku „Psychodramę" Marka Piwowskiego. Piwowski razem z Januszem Głowackim wystawiali bajkę o Kopciuszku w poprawczaku dla dziewcząt, bracia Taviani z szekspirowskim „Juliuszem Cezarem" weszli do rzymskiego więzienia o zaostrzonym rygorze. Ale w obu tych filmach obcowanie ze sztuką zdejmuje z bohaterów maski. Odziera z pozy twardziela, wydobywa ukrywane głęboko traumy.

Vittorio i Paolo, czyli 164 lata w kinie

Vittorio (rocznik 1929) i Paolo Taviani (rocznik 1931) przenoszą na ekran własną wiarę w siłę sztuki. Synowie prawnika, represjonowanego włoskiego antyfaszysty, po wojnie, jako bardzo młodzi ludzie, zobaczyli na ekranie własne lęki i nadzieje, gdy poszli do kina na „Paisę" Rosselliniego. Twierdzą, że to wtedy postanowili zostać reżyserami.

Po 60 latach mają w swoim dorobku blisko 20 filmów, canneńską Złotą Palmę za surowy obraz buntu przeciwko autorytetom „We władzy ojca", Złote Globy za „Chaos", w którym przenieśli na ekran osobiste opowiadania Pirandella i za „Noc świętego Wawrzyńca" o masakrze dokonanej przez nazistów w czasie II wojny światowej w katedrze w ich rodzinnym San Miniato. A wreszcie berlińskiego Złotego Niedźwiedzia za „Cezar musi umrzeć". I wciąż wierzą w kino. Kiedy o nim mówią, to choć razem mają 164 lata, oczy błyszczą im jak nastolatkom. I potrafią udowodnić, że skromny, czarno-biały film może zrobić większe wrażenie niż cuda w 3D.

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP