Festiwal zamknie pokaz odrestaurowanego „Za garść dolarów" Sergio Leone. Po dwudziestu latach, jakie mijają od premiery tego obrazu obrazu, zaprezentuje go wielki admirator spaghetti westernów Quentin Tarantino. A w konkursie o Złotą Palmę walczy „The Homesman" Tommy'ego Lee Jonesa.
Aktor po raz drugi stanął za kamerą i po raz drugi wyprawił się do XIX-wiecznej Nebraski.
— Czy to jest western? — pytał w Cannes Tommy Lee Jones. — Jak chcecie, możecie mój film nazywać westernem. W końcu są w nim konie i kapelusze z szerokim rondem. Ale też możecie go nazwać Fredem czy jakkolwiek chcecie.
Na swój sposób Tommy Lee Jones ma rację. Jego „Homesman" jest nietypowy. Nikt tu nie staje samotnie, w samo południe, naprzeciwko bandy kowbojów, Indianom też wystarczy dać jednego konia, żeby wykupić życie. A główną bohaterką filmu jest kobieta. I znowu — wcale nie bajzelmama z burdelu, tylko dzielna trzydziestolatka Mary Bee Cuddy, która sama prowadzi farmę. I jedyna w miasteczku chce podjąć się trudnego zadania: ma zawieźć z Nebraski do stanu Iowa, trzy kobiety, które wskutek różnych życiowych tragedii, postradały zmysły. „Homesman" to opowieść o tej podróży trwającej pięć tygodni. Mary Bee Cudde towarzyszy w drodze tylko jeden stary kowboj, któremu uratowała życie.