Pięć i pół kryzysu

W porównaniu z poprzednimi krachami to, co teraz dzieje się na nowojorskiej giełdzie, prezentuje się dość niewinnie. Zwłaszcza że przez większość poprzedniego roku inwestorzy odnosili bezczelnie wysokie zyski

Aktualizacja: 26.01.2008 11:12 Publikacja: 26.01.2008 01:23

Pięć i pół kryzysu

Foto: Corbis

Poniedziałek 21 stycznia dołączył do listy Black Mondays (poprzednie czarne poniedziałki to: 28 października 1929 r. i 19 października 1987 r.). To, że giełda nowojorska była tego dnia zamknięta, nie uspokoiło rynków światowych. W Londynie odnotowano największy jednodniowy nominalny spadek indeksu FTSE (o 323,5 pkt, tj. o 5,5 proc.). Indeksy giełd azjatyckich zmniejszyły się o 15 proc., a europejskie odnotowały największe spadki od czasów ataku na World Trade Center. We wtorek było już trochę lepiej, giełdy światowe pozytywnie zareagowały na propozycję George’a W. Busha przekazania 145 mld dol. na powstrzymanie spadków na Wall Street i – zwłaszcza – na największą (o 0,75 pkt proc.) od 23 lat obniżkę stóp Rezerwy Federalnej. Giełda nowojorska tego optymizmu jednak nie podzieliła i wtorek zakończył się na niej dalszym (o 1,06 proc.) spadkiem indeksu Dow Jones. W tej sytuacji w świecie finansowym zaroiło się od proroków katastrofy: George Soros zapowiada najpoważniejszy od czasu II wojny kryzys gospodarczy, a Jacques Attali idzie jeszcze dalej, twierdząc, że obecna sytuacja do złudzenia przypomina rok 1929 i czas wielkiego kryzysu.

To, czy wielki kryzys się powtórzy, będziemy wiedzieć za pięć lat. Wszystkie wcześniejsze odpowiedzi są jedynie uzewnętrznieniem indywidualnych przeczuć ich autorów i za naukowe podstawy mają szklaną kulę i czarnego kota. Osobiście jednak, w kolejnym losowaniu totolotka zmierzającym do ustalenia kursów akcji w przyszłości, nie postawiłbym wielkich pieniędzy na wariant porównywalnego do lat 30. spadku kursów (w ciągu trzech lat o 90 proc.). A ponieważ nic tak nie przywraca wiary w dobrą przyszłość jak wspominanie złej przeszłości, postanowiłem przypomnieć – w kolejności chronologicznej - pięć największych dotychczasowych kryzysów.

NYSE (New York Stock Exchange) największa giełda świata powstała 17 maja 1792 roku. I choć przeżywała różne chwile (paniki giełdowe 1819 i 1837 roku, czarny piątek 24 września 1869 roku czy Der Krach – 9 maja 1873 r.), to mierzyć skalę kryzysów możemy dopiero od roku 1896. W tym roku bowiem panowie Charles Dow i Edward Jones opracowali indeks najważniejszych akcji – Dow Jones Industrial Average (DJIA). Po raz pierwszy wyliczono go 26 maja 1896 roku, ustalając jego poziom na 40,94 pkt.

Nie był to jednak dobry moment dla gospodarki amerykańskiej i giełdy. W toczonym sporze o organizację rynku pieniężnego (pieniądz złoty, srebrny czy papierowy), coraz wyraźniej zwyciężali zwolennicy złotego standardu. Powodowało to wzrost cen złota, deflację innych cen i spadek kursów akcji. DJIA systematycznie obniżał swój poziom. 29 czerwca zmniejszył się o 6,3 proc., a 8 lipca doszedł do najniższego kursu zamknięcia w historii giełdy – 28,66. Oznaczało to ubytek w ciągu sześciu tygodni o 30 proc. Ciekawą kwestią jest to, czy sam fakt, że inwestorzy giełdowi „mieli termometr” w postaci indeksu pokazującego czarno na białym rozmiar spadku, nie powiększał gorączki.

Po boomie giełdowym drugiej połowy 1912 roku, kiedy Dow Jones ponownie przybliżył się do granicy 100 pkt (pierwszy raz osiągnął ją 12 stycznia 1906 r.), giełda nowojorska przeszła korektę i w pierwszej połowie 1914 roku DJIA ustabilizował się na poziom 80 pkt. Pogorszenie nastąpiło w lipcu tego roku i między 8 a 29 lipca Dow Jones obniżył się z 81,8 do 76,7 pkt, a następnego dnia spadł do o blisko 7 proc. (do 71,4 pkt). W reakcji na taki obrót rzeczy i wśród obaw, że nadciągająca wojna w Europie spowoduje odpływ złota ze Stanów Zjednoczonych, postanowiono czasowo zawiesić funkcjonowanie giełdy. Nie wiadomo, czy był to dobry pomysł, bo po ponownym otwarciu 12 grudnia nastąpiło gwałtowne odreagowanie. Kursy wszystkich akcji poleciały na łeb na szyję, a DJIA zanotował największy procentowo (24,4) jednodniowy spadek w całej historii nowojorskiej giełdy. Wojna zaś sprawiła, że korekta giełdowa trwała długo, bo do poziomu 70 pkt Dow Jones powrócił dopiero w czerwcu 1915 r.

To, co się działo na giełdach w latach 1926 – 1929, można określić tylko jednym słowem: szaleństwo. Kursy akcji w tym czasie uległy podwojeniu, co oznacza, że roczne tempo ich wzrostu wynosiło 26 proc. Gdyby takie tempo utrzymane zostało bez przerwy do chwili obecnej, Dow Jones wynosiłby ponad 16 milionów punktów (ściślej – 16 776 888,48 – podaję tę astronomiczną liczbę tylko po to, aby uzmysłowić, że było to absolutnie niemożliwe). Taka hossa musiała wcześniej czy później przerodzić się w krach. I marginalne znaczenie ma tutaj spór, czy wielki kryzys spowodowany został zduszeniem popytu (jak chcieli ekonomiści ze szkoły keynesowskiej), czy raczej przegrzaniem koniunktury i niemożliwością sprostania tak szybko rosnącemu popytowi przez podaż.

Nie wdając się w ten spór, przedstawmy tutaj pokrótce przebieg kryzysu giełdowego. Wybuchł z całą siłą w czarny poniedziałek 28 października 1929 r., kiedy DJIA spadł z 301,22 do 260,64, tj. o 12,82 proc. Spadki w istocie zaczęły się jednak prawie dwa miesiące wcześniej, bo najwyższy poziom w swojej historii Dow Jones osiągnął 3 września 1929 r. (było to 381,17 pkt, czyli do czarnego poniedziałku utracił już 21,3 proc.). Tendencja spadkowa trwała ponad trzy lata. Wprawdzie dno kryzysu przypadło na 8 lipca 1932 r., kiedy to DJIA wyniósł 41,22 (10,7 proc. wartości z początku września 1929 r.), ale i później trzykrotnie nerwy inwestorów wystawione były na ciężkie próby. Najpierw 12 sierpnia 1932 r., kiedy po chwilowym odbiciu, w ciągu jednego dnia DJIA spadł z 68,9 do 63,1 pkt (o 8,4 proc. – siódmy co do wielkości dzienny spadek na giełdzie), a potem 20 i 21 lipca 1933 r. (pierwszego dnia spadek z 103,58 do 96,26, tj. o 7,1 proc., a następnego dnia do 88,71 – 7,8 proc.). Spadki zakończyły się na początku kwietnia 1934 r., a 31 marca DJIA „złapał dno” na poziomie 55,4 pkt. Tak naprawdę jednak wielki kryzys na giełdzie zakończył się ostatecznie 11 listopada 1954 r. Dopiero wtedy, po ponad 25 latach, przemysłowy Dow Jones osiągnął poziom z początków września 1929 r.

Po pobiciu przez Dow Jones 25 sierpnia ówczesnego rekordu wszech czasów (2246,7 pkt) w połowie października 1987 roku sytuacja na nowojorskiej giełdzie uległa dość gwałtownemu odwróceniu. W środę, 14 października, DJIA spadł o 95,5 pkt, następnego dnia o kolejne 58, a w piątek dołożył do tego dalsze 108,4 pkt. I kiedy większość komentatorów spodziewała się, że to już koniec korekty, nastąpił czarny poniedziałek. 19 października 1987 roku Dow Jones spadł o 508 pkt (do 1738,79, tj. o 22,6 proc.) i był to największy nominalny spadek w historii nowojorskiej giełdy. W sumie od wspomnianego szczytu, przez trzy i pół tygodnia, indeks utracił 22,6 proc. ze swojej wartości. Podobnie rzecz wyglądała na innych wielkich giełdach, na których w drugiej połowie października indeksy obniżyły się od 20 do blisko 50 proc.

Jeśli ekonomista finansowy chce coś opublikować, a nie ma żadnego pomysłu, śmiało może napisać pracę o przyczynach załamania giełd światowych w październiku 1987 r. I to mimo że do tej pory powstało już wiele teorii na ten temat. Wedle nich przyczynami krachu 19 października (kolejny czarny poniedziałek) były: masowe używanie do handlu akcjami programów komputerowych, w których opcja „sprzedawaj” uruchamiała się przy podobnych inicjalnych spadkach giełdy, próby zacieśnienia polityki monetarnej dla zmniejszenia inflacji, monetarne negocjacje międzynarodowe (G7 i „porozumienie z Luwru” – w którym USA, Japonia i RFN zobowiązały się do utrzymywania stabilnych kursów walut), zaostrzenie sytuacji politycznej (tego dnia dwa amerykańskie okręty ostrzelały irańską platformę naftową w Zatoce Perskiej). Oczywiście dołożyć do tego należy czynniki psychologiczne i przewartościowanie akcji. Niejako syntezą tych wszystkich koncepcji jest „teoria czarnego łabędzia”, wedle której kryzysy giełdowe są wprawdzie równie rzadkie jak czarne łabędzie, ale – podobnie jak czarne łabędzie – czasem się pojawiają.

Ze wszystkich tych czynników warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy przewartościowaniu akcji. Ostatniego dnia 1986 r. Dow Jones wyniósł 1896 pkt, a 25 sierpnia 1987 r. 2722 pkt, wzrósł zatem w ciągu niecałych ośmiu miesięcy o blisko 44 proc. W przeliczeniu rocznym dawałoby to 73 proc. (wyliczenia – ile wynosiłby DJIA dzisiaj, gdyby utrzymała się taka dynamika, czytelnikom już oszczędzę), czyli znacznie więcej – choć w krótszym okresie – niż w szalonej końcówce lat 20. Znowu zatem życie potwierdziło, że takiego tempa nie da się utrzymać w dłuższym okresie i czarny łabędź kiedyś musi przyfrunąć.

Co ciekawe, czarny poniedziałek 19 października nie miał negatywnych konsekwencji dla giełdy w perspektywie średnioterminowej. Już następnego dnia po czarnym poniedziałku nastąpił gwałtowny wzrost (o 122,4 pkt, tj. o prawie 6 proc.), cały rok 1987 NYSE (oraz inne giełdy światowe) zakończyła na plusie, a kursy akcji galopowały dalej, odnotowując w okresie maj 1985 – lipiec 1989 kolejne podwojenie (średnie roczne tempo 19 proc., niewiele mniej niż przed wielkim kryzysem).

W tym przypadku przyczyny załamania nowojorskiej giełdy są oczywiste. Jak zapewne pamiętamy, po terrorystycznym ataku nowej generacji wszyscy obawiali się o przyszłość świata. Po zniszczeniu World Trade Center na tydzień wstrzymano funkcjonowanie giełdy, co nieco uspokoiło czarne nastroje. Mimo tego, w poniedziałek 17 września, kiedy giełdę ponownie otwarto, Dow Jones spadł o ponad 7 proc. (do 8920,7 pkt). Spadki trwały jeszcze przez cztery dni i 21 września indeks sięgnął dna na poziomie 8235,8 pkt. W sumie zatem od zamachu stracił 14,3 proc. Za to ożywienie, które potem nastąpiło, trwało praktycznie nieprzerwanie do maja następnego roku.

W porównaniu z poprzednimi krachami to, co aktualnie dzieje się na nowojorskiej giełdzie, prezentuje się dość niewinnie. Dow Jones ześlizguje się od 26 grudnia w dół dość systematycznie (na 16 sesji 14 zakończył spadkiem), ale pojedyncze spadki były dość umiarkowane, co sprawiło, że do 22 stycznia zmniejszył się „tylko” o 11,7 proc. Inwestorów dręczy jednak pytanie, czy to już koniec, czy też giełdę czeka kolejny czarny dzień.

Ich troska o wartość zainwestowanego kapitału nabierze jednak trochę innego sensu, jeżeli w analizie cofniemy się nieco wstecz. Przez cały ubiegły rok giełda rwała do góry i 9 września DJIA ustanowił swój aktualny rekord – 14164,5 pkt. Jest to prawie o 1700 pkt więcej niż podczas pierwszego ubiegłorocznego notowania. Oznacza to, że przez dziewięć miesięcy gracze giełdowi zarobili 13,5 proc. (także cały rok zamknęli na plusie i to sporym, bo ponad 6-proc.). A jeśli chce się uzyskiwać takie bezczelnie wysokie zyski, to – nawet abstrahując od zawirowań makroekonomicznych (a zwłaszcza dwóch kolosalnych amerykańskich bliźniaczych deficytów) – trzeba liczyć się z tym, że kiedyś nastąpi korekta. A może i czarny dzień. Może będzie to znowu poniedziałek, a może piątek. Jedno jest pewne. Nie będzie to sobota ani niedziela. Wtedy giełdy są nieczynne. I wtedy na pewno nic nie tracimy i dzięki temu mamy jeszcze z czego żyć.

Poniedziałek – 28 X 1929, 19 X 1987, 21 I 2008

Wtorek – 29 X 1929

Środa – 16 IX1992

Czwartek – 24 X 1929

Piątek – 24 IX 1869

Autor jest dziennikarzem TVP i publicystą „Wprost”

Poniedziałek 21 stycznia dołączył do listy Black Mondays (poprzednie czarne poniedziałki to: 28 października 1929 r. i 19 października 1987 r.). To, że giełda nowojorska była tego dnia zamknięta, nie uspokoiło rynków światowych. W Londynie odnotowano największy jednodniowy nominalny spadek indeksu FTSE (o 323,5 pkt, tj. o 5,5 proc.). Indeksy giełd azjatyckich zmniejszyły się o 15 proc., a europejskie odnotowały największe spadki od czasów ataku na World Trade Center. We wtorek było już trochę lepiej, giełdy światowe pozytywnie zareagowały na propozycję George’a W. Busha przekazania 145 mld dol. na powstrzymanie spadków na Wall Street i – zwłaszcza – na największą (o 0,75 pkt proc.) od 23 lat obniżkę stóp Rezerwy Federalnej. Giełda nowojorska tego optymizmu jednak nie podzieliła i wtorek zakończył się na niej dalszym (o 1,06 proc.) spadkiem indeksu Dow Jones. W tej sytuacji w świecie finansowym zaroiło się od proroków katastrofy: George Soros zapowiada najpoważniejszy od czasu II wojny kryzys gospodarczy, a Jacques Attali idzie jeszcze dalej, twierdząc, że obecna sytuacja do złudzenia przypomina rok 1929 i czas wielkiego kryzysu.

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Stanisław Stasiura: Harris kontra Trump – pojedynek na protekcjonizm i deficyt budżetowy
Ekonomia
Rynek kryptowalut ożywił się przed wyborami w Stanach Zjednoczonych
Ekonomia
Technologie napędzają firmy
Ekonomia
Od biznesu wymaga się odpowiedzialności
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Ekonomia
Polska prezydencja to szansa, by zostać usłyszanym