Poniedziałek 21 stycznia dołączył do listy Black Mondays (poprzednie czarne poniedziałki to: 28 października 1929 r. i 19 października 1987 r.). To, że giełda nowojorska była tego dnia zamknięta, nie uspokoiło rynków światowych. W Londynie odnotowano największy jednodniowy nominalny spadek indeksu FTSE (o 323,5 pkt, tj. o 5,5 proc.). Indeksy giełd azjatyckich zmniejszyły się o 15 proc., a europejskie odnotowały największe spadki od czasów ataku na World Trade Center. We wtorek było już trochę lepiej, giełdy światowe pozytywnie zareagowały na propozycję George’a W. Busha przekazania 145 mld dol. na powstrzymanie spadków na Wall Street i – zwłaszcza – na największą (o 0,75 pkt proc.) od 23 lat obniżkę stóp Rezerwy Federalnej. Giełda nowojorska tego optymizmu jednak nie podzieliła i wtorek zakończył się na niej dalszym (o 1,06 proc.) spadkiem indeksu Dow Jones. W tej sytuacji w świecie finansowym zaroiło się od proroków katastrofy: George Soros zapowiada najpoważniejszy od czasu II wojny kryzys gospodarczy, a Jacques Attali idzie jeszcze dalej, twierdząc, że obecna sytuacja do złudzenia przypomina rok 1929 i czas wielkiego kryzysu.
To, czy wielki kryzys się powtórzy, będziemy wiedzieć za pięć lat. Wszystkie wcześniejsze odpowiedzi są jedynie uzewnętrznieniem indywidualnych przeczuć ich autorów i za naukowe podstawy mają szklaną kulę i czarnego kota. Osobiście jednak, w kolejnym losowaniu totolotka zmierzającym do ustalenia kursów akcji w przyszłości, nie postawiłbym wielkich pieniędzy na wariant porównywalnego do lat 30. spadku kursów (w ciągu trzech lat o 90 proc.). A ponieważ nic tak nie przywraca wiary w dobrą przyszłość jak wspominanie złej przeszłości, postanowiłem przypomnieć – w kolejności chronologicznej - pięć największych dotychczasowych kryzysów.
NYSE (New York Stock Exchange) największa giełda świata powstała 17 maja 1792 roku. I choć przeżywała różne chwile (paniki giełdowe 1819 i 1837 roku, czarny piątek 24 września 1869 roku czy Der Krach – 9 maja 1873 r.), to mierzyć skalę kryzysów możemy dopiero od roku 1896. W tym roku bowiem panowie Charles Dow i Edward Jones opracowali indeks najważniejszych akcji – Dow Jones Industrial Average (DJIA). Po raz pierwszy wyliczono go 26 maja 1896 roku, ustalając jego poziom na 40,94 pkt.
Nie był to jednak dobry moment dla gospodarki amerykańskiej i giełdy. W toczonym sporze o organizację rynku pieniężnego (pieniądz złoty, srebrny czy papierowy), coraz wyraźniej zwyciężali zwolennicy złotego standardu. Powodowało to wzrost cen złota, deflację innych cen i spadek kursów akcji. DJIA systematycznie obniżał swój poziom. 29 czerwca zmniejszył się o 6,3 proc., a 8 lipca doszedł do najniższego kursu zamknięcia w historii giełdy – 28,66. Oznaczało to ubytek w ciągu sześciu tygodni o 30 proc. Ciekawą kwestią jest to, czy sam fakt, że inwestorzy giełdowi „mieli termometr” w postaci indeksu pokazującego czarno na białym rozmiar spadku, nie powiększał gorączki.
Po boomie giełdowym drugiej połowy 1912 roku, kiedy Dow Jones ponownie przybliżył się do granicy 100 pkt (pierwszy raz osiągnął ją 12 stycznia 1906 r.), giełda nowojorska przeszła korektę i w pierwszej połowie 1914 roku DJIA ustabilizował się na poziom 80 pkt. Pogorszenie nastąpiło w lipcu tego roku i między 8 a 29 lipca Dow Jones obniżył się z 81,8 do 76,7 pkt, a następnego dnia spadł do o blisko 7 proc. (do 71,4 pkt). W reakcji na taki obrót rzeczy i wśród obaw, że nadciągająca wojna w Europie spowoduje odpływ złota ze Stanów Zjednoczonych, postanowiono czasowo zawiesić funkcjonowanie giełdy. Nie wiadomo, czy był to dobry pomysł, bo po ponownym otwarciu 12 grudnia nastąpiło gwałtowne odreagowanie. Kursy wszystkich akcji poleciały na łeb na szyję, a DJIA zanotował największy procentowo (24,4) jednodniowy spadek w całej historii nowojorskiej giełdy. Wojna zaś sprawiła, że korekta giełdowa trwała długo, bo do poziomu 70 pkt Dow Jones powrócił dopiero w czerwcu 1915 r.