— Nie odpuszczamy eksportu, ale priorytetem jest dla nas rynek krajowy — mówi Dariusz Orłowski, prezes notowanej na GPW spółki Wawel, produkującej słodycze. Powód? Dla jego firmy najważniejsze jest rozwijanie sprzedaży produktów markowych. A o przebicie się z nimi za granicą nie jest łatwo.
[srodtytul]Smaczne, ale anonimowe [/srodtytul]
Mieszkańcy krajów Unii Europejskiej, gdzie trafia najwięcej żywności z Polski, są przywiązani do słodyczy sprzedawanych pod lokalnymi znakami towarowymi. Dlatego tamtejsze sieci handlowe i przetwórnie zamawiają w polskich firmach głównie produkty pod tzw. markami własnymi.
Słodycze, które mają największy udział w polskim eksporcie (w ciągu 11 miesięcy 2010 r. sprzedaliśmy ich za granicę za niemal 1,4 mld euro) nie są wyjątkiem. Także w przypadku innych wiodących grup produktów, jak mięso czy produkty mleczarskie, zagraniczni kontrahenci kupują od nas zazwyczaj — oprócz marek własnych — półprodukty do dalszej obróbki. Efekt: konsumenci za granicą często nie mają pojęcia, że to, co mają na talerzu pochodzi z Polski. Tymczasem jest i tak lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Polska ma już za sobą etap, gdy sprzedawała za granicę głównie surowce, np. zboża. Zespół Monitoringu Zagranicznych Rynków Rolnych FAMMU policzył, że w 2009 r. udział żywności przetworzonej w całym eksporcie rolno — spożywczym wyniósł ok. 76 proc. Był ponad 10 pkt. proc. wyższy niż w 2002 r.
— Stopień przetworzenia produktów spożywczych, które eksportujemy jest jednak nadal mniejszy niż w krajach bardziej rozwiniętych — mówi Andrzej Kalicki, szef FAMMU.