Marcus Brauchli: Jedna Ameryka nie rozumie drugiej

Liberałowie z wielkich miast nie wiedzą o co chodzi wyborcom Trumpa. Dlatego zdobył on tak wiele głosów – uważa Marcus Brauchli, były redaktor naczelny „Washington Post" i członek zarządu Gremi Media, wydawcy „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 05.11.2020 06:07 Publikacja: 04.11.2020 18:16

Marcus Brauchli: Jedna Ameryka nie rozumie drugiej

Foto: materiały prasowe

Miało być miażdżące zwycięstwo Joe Bidena. Choć jednak Donald Trump był tak krytykowany przez większość mediów, około połowy Amerykanów oddało na niego głos. Dlaczego?

Wyborcy podzielili się na tych, którzy uważają, że priorytetem powinna być walka z pandemią, i tych, dla których najważniejsze jest ratowanie gospodarki. Zwolennicy Trumpa nie zważali więc, jaki zły jest bilans walki z pandemią. Mieli inny priorytet: otwierać biznesy! To bardzo pomogło prezydentowi nawet w stanach, gdzie wirus kosi największe żniwo. Ale tu z wielką mocą ujawnił się też inny podział, kulturowy. To, co mówi Trump, często obraża mieszkańców wielkich miast o liberalnych poglądach. Ale jednocześnie przyciąga ludność wsi, robotników, białych mężczyzn, którzy chcą uratować resztki patriarchalnego społeczeństwa. Oni w jeszcze większym stopniu poparli Trumpa niż w 2016 r. Biden był uważany wśród demokratów za polityka, który ma zrozumienie w tej grupie wyborców. Okazało się, że nie miał.

Pozostając miesiącami w swojej piwnicy w Delaware, Joe Biden popełnił fundamentalny błąd w tej kampanii?

Rozumował tak: skoro Trump zalicza tyle wpadek, to lepiej nie wchodzić mu w drogę, tylko pozwolić, aż sam siebie dobije. Demokraci pokazali w ten sposób, że w ogóle nie rozumieją wyborców prezydenta. To, co uważali za wpadki Trumpa, wcale nimi nie były. Tu chodzi więc bardziej o błędy kulturowe niż mylną taktykę kampanijną. Odnajdujemy zresztą ten sam problem w wyborach do Kongresu. Demokraci liczyli, że umocnią swoją większość w Izbie Reprezentantów i odbiją ją od republikanów w Senacie. Tak się jednak nie stało.

Te wybory jeszcze bardziej pogłębiły polaryzację amerykańskiego społeczeństwa. Czy to może prowadzić do paraliżu kraju?

To prawda: Ameryka jest nie tylko głęboko podzielona, ale też, jak mówiliśmy, jedna jej część nie rozumie drugiej. Ale problem jest jeszcze głębszy. Republikanie pokazali w minionych latach, że choć mieli poparcie mniejszości wyborców, to umiejętnie użyli instrumentów władzy, aby narzucić swoje priorytety. Zdobili to oczywiście przez Biały Dom, ale też Senat, gdzie każdy stan wysyła po dwóch przedstawicieli, niezależnie od liczby ludności. Taktyka republikanów polegała także na sięganiu po bardzo agresywny język, radykalne metody działania. To okazało się bardzo skuteczne, więc będzie teraz kontynuowane.

Co to oznacza dla sojuszników Ameryki jak Polska? Ameryka nie zamyka się na sobie?

Owszem, ale w ten sposób wraca do tego, co w jej historii było niezwykle częste. Przykład: Stany przystąpiły do pierwszej wojny światowej dopiero pod koniec konfliktu, i to tylko dlatego, że prezydent Wilson zrobił dokładnie odwrotność tego, co obiecywał w kampanii wyborczej. Owszem, po drugiej wojnie światowej Ameryka zaangażowała się w sprawy świata, bo zrozumiała, jak wiele kosztowało ją naprawienie błędów izolacjonizmu, pokonanie Niemiec i Japonii. Z tego brało się poparcie tak u demokratów, jak i republikanów dla powstrzymania Związku Radzieckiego. Ale to już przeszłość, Ameryka wraca w stare koleiny izolacjonizmu. Wszyscy, którzy znają Trumpa, mówią, że ma awersje do angażowania się w sprawy innych państw.

Mógłby nawet wyprowadzić USA z NATO, jak ostrzega John Bolton?

NATO go nie obchodzi, nie interesują go sojusze! Przyciągają go autokraci, bo sądzi, że może z nimi robić interesy. To ma fatalne skutki dla Europy, ale też Azji, gdzie konflikt Chin z Indiami nasila się, napięcie wokół Tajwanu narasta. Biden to wszystko starałby się uspokoić. Problem w tym, ile warte byłyby jego słowa, skoro amerykański naród zasadniczo się z nimi nie zgadza. W kampanii wyborczej Bernie Sanders okazał się takim samym izolacjonistą jak Trump. To bardzo osłabia NATO, które ma, rzecz jasna, kluczowe znaczenie dla Polski.

Trump ogłosił się przed czasem zwycięzcą tych wyborów i ostrzegł, że nie uzna głosów oddanych korespondencyjnie.

To jest bardzo groźne. Trump każdą informację traktuje jak broń, którą należy wykorzystać dla swoich celów. Nie uwzględnia żadnych faktów. Niekoniecznie świadomie kłamie, po prostu to robi. Nie sądzę, aby miał sygnały, że z powodu głosowania korespondencyjnego dochodzi do fałszerstw. Ta forma udziału w wyborach wcale niekoniecznie służy zresztą Bidenowi. Jednak ciągłe ataki na instytucje demokratyczne to droga do autorytarnego reżimu. Kraje, które w takim reżimie żyły, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Trump jest autokratą, choć nieumyślnym. W tym kierunku pchają go jednak impulsy, instynkt, megalomania. Po prostu wszystko, co stoi na jego drodze do osiągnięcia upragnionych celów, niszczy. Także instytucje państwa demokratycznego.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019