Będzie jedenaście dni na zarządzenie wyborów prezydenckich przez marszałek Sejmu. A na ich przeprowadzenie 60 dni od zarządzenia.
To nic nadzwyczajnego. 60-dniowy okres na wybory prezydenckie był już w Polsce zastosowany w 2010 r. po tragedii smoleńskiej.
Czytaj także: Szybka ordynacja na wakacyjne wybory
Taki awaryjny termin przewiduje Konstytucja RP, a Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że ma on zastosowanie do faktycznego nieprzeprowadzenia wyborów 10 maja.
30 dni na pracę
Prezydencki minister Paweł Mucha powiedział w środę po spotkaniu prezydenta z marszałkiem Senatu, do którego trafiła właśnie uchwalona we wtorek najnowsza ustawa przewidująca mieszane wybory, że prezydent apeluje, aby Senat nie wykorzystywał całego 30-dniowego terminu, jaki formalne przysługuje senatorom na rozpatrzenie ustawy, i nie trzymał wszystkich w niepewności. Marszałek Tomasz Grodzki nie zadeklarował pośpiesznego procedowania, ale nie wykluczył, że będzie bardziej wartkie niż poprzednie.