Do zaplanowanego terminu wyborów zostały 54 dni. Wprowadzone przez rząd – i bardzo potrzebne – restrykcje potrwają minimum dwa kolejne tygodnie. Ale stan zagrożenia epidemicznego może potrwać znacznie dłużej.
PiS postulaty przełożenia wyborów traktuje w kategoriach politycznych – rządzącym termin majowy jest na rękę, opozycji nie, więc kto mówi o zmianie terminu, chce pomóc opozycji. Szczerze powiedziała o tym na Twitterze Beata Mazurek z PiS, pisząc, że obecna sytuacja umożliwia Andrzejowi Dudzie wygraną w pierwszej turze, co jest praktyczne oraz sensowne i pozwoli uniknąć niepotrzebnych komplikacji. Jeśli dla kogoś demokratyczna procedura w postaci drugiej tury jest niepotrzebną komplikacją, to znaczy, że nie chodzi tu o standardy.
– Nie ma w tej chwili przesłanek ku temu, aby mówić o przekładaniu wyborów – mówił w poniedziałek szef struktur PiS Krzysztof Sobolewski. Nie ma jednak racji. Być może przesłanek, by taką decyzję podejmować dziś, nie ma, ale są przesłanki, by zacząć na ten temat poważną dyskusję.
Prowadzenie kampanii wyborczej jest niemożliwe. Większość kontrkandydatów prezydenta Andrzeja Dudy posłuchała wezwań rządu i swoją aktywność ograniczyła do minimum. Kampanię zawiesił np. Szymon Hołownia.
Zupełnie inną sytuację ma prezydent, który ma możliwości odwiedzania szpitali czy spotykania się ze służbami i z tego korzysta. Gdyby konkurenci zaczęli robić konferencje prasowe z lekarzami, wszyscy – i słusznie – stwierdziliby, że odciągają od tego, co w tej chwili najważniejsze – walki z epidemią. A ta wyklucza organizowanie politycznych wieców, media ograniczyły liczbę programów z udziałem polityków, zdziesiątkowane zostały programy komentatorskie.