Ciężko dziś znaleźć w Prawie i Sprawiedliwości kogoś, kto chciałby szczerze bronić prezesa NIK Mariana Banasia. Na pytanie, dlaczego wciąż pozostaje na stanowisku, nasi rozmówcy z obozu władzy odpowiadają anegdotą: Przecież prezes powtarzał w wywiadach, że nie jest dyktatorem, a jego władza jest ograniczona.
Partia rządząca zdała sobie sprawę z tego, że Marian Banaś stał się dla niej obciążeniem. I nie chodzi tu wyłącznie o wątpliwości, jakie ma CBA do jego oświadczenia majątkowego. Tym, co rujnuje wizerunkowo partię rządzącą, mają być przede wszystkim ludzie z krakowskiego półświatka, którzy pojawiają się w reportażach na temat kamienicy byłego ministra finansów. Scena, w której obwieszony złotem umięśniony mężczyzna telefonuje do „Mariana", miała zrobić na kierownictwie PiS piorunujące wrażenie.
Oczywiście PiS pada dziś ofiarą własnej taktyki. Najpierw wszystkiemu zaprzeczano, atakowano wiarygodność dziennikarzy TVN, którzy przygotowali materiał, a wreszcie podważano intencje samej stacji, która miała rzekomo chcieć zaszkodzić rządzącej partii. Po pewnym czasie jednak prezes NIK ogłosił, że idzie na bezpłatny urlop. Choć partia przekonywała, że to dowód wysokich standardów, jakie mają w niej panować, sprawa stawała się coraz bardziej kłopotliwa. Szczególnie teraz, gdy CBA poinformowała, że po zakończeniu kontroli oświadczeń majątkowych prezesa NIK, dała mu siedem dni na złożenie wyjaśnień dotyczących wykrytych niejasności. PiS uznał, że trzeba zmusić szefa NIK do ustąpienia. Sęk w tym, że ma on bardzo silne umocowanie konstytucyjne i bardzo trudno go odwołać. A gdyby odmówił podania się do dymisji, partia Jarosława Kaczyńskiego wpadłaby we własne sidła.
To problem szczególnie ważny dziś, gdy trwają powyborcze analizy. Owszem, PiS jest zwycięzcą, osiągnął historyczny wynik, ale nie sposób nie zauważyć w partii pewnego zawodu. Padają pytania, dlaczego poparcie nie było wyższe i rozpoczęło się szukanie winnych. Prezes NIK świetnie nadaje się na kozła ofiarnego.