Zanim jeszcze ogłoszono pierwszą część zapowiedzianego przez prokuraturę raportu z audytu postępowań karnych z lat 2016–2023, mimochodem sam zacząłem układać prywatny ranking spraw, w których w sposób najbardziej drastyczny interes wówczas rządzących został postawiony ponad obowiązującym prawem.
Rażąca sprawa „dwóch wież”
Jako pierwsza przyszła mi do głowy sprawa „dwóch wież”, w której ów interes polityczny był najbardziej widoczny, bowiem zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa dotyczyło szefa ówcześnie rządzącej partii, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Po wszczęciu postępowania wyjaśniającego prokuratura w ciągu trzydziestu dni powinna podjąć decyzję, czy wszczyna w tej sprawie postępowanie, ale prokurator przeciągnęła ten okres do dziewięciu miesięcy, przesłuchując w tym czasie pokrzywdzonego przez około 60 godzin. Nie służyło to bynajmniej gruntownemu wyjaśnieniu sprawy, ale rzeczywistą intencją było raczej doprowadzenie pokrzywdzonego do takiego stanu, by zrezygnował z oskarżenia. Ten czas media zależne od rządu poświęcały na zdeprecjonowanie oskarżającego w oczach opinii publicznej, zaś w budynku prokuratury czekały na niego przedstawiciele organów skarbowych celem przedstawienia mu zarzutów, co było nawet niezawoalowaną próbą zniechęcenia go do kontynuowania zeznań.
Czytaj więcej
Wolałbym, żeby prokuratura bardziej słuchała opinii publicznej, niż polegała sama na sobie, bo na razie nie zdobyła jeszcze społecznego zaufania.
W dzień po jego przesłuchaniu, gdy przekazał on prokuratorowi posiadaną wiedzę i nagrania z rozmów z prezesem, odbyło się w tajnych pomieszczeniach spotkanie ministra sprawiedliwości z potencjalnym podejrzanym Jarosławem Kaczyńskim. To w oczach opinii publicznej nie pozostawiło wątpliwości, jaki był cel tego spotkania. Prokuratura następnie, by oszczędzić Jarosławowi Kaczyńskiemu trudów przesłuchania, bo musiałby odpowiadać na pytania pełnomocników oskarżonego, weszła na szczyty ekwilibrystyki, naruszając zasady procedury i wprowadzając do postępowania protokół przesłuchania prezesa z innego postępowania, gdzie odpowiadał on na pytania prokuratora niepróbującego się czegokolwiek dowiedzieć, a w którym to przesłuchaniu nie brali udziału pełnomocnicy pokrzywdzonego.
Ta sprawa przypomniała mi inną, która mogłaby się ubiegać o tytuł lidera największych nadużyć. Pełnomocnikiem Geralda Birgfellnera był mec. Roman Giertych. W czasie rządów PiS próba oskarżenia prezesa nie mogła się obyć bez kary i ta spadła na mecenasa. Już po umorzeniu postępowania prokuratura postanowiła postawić mu zarzuty i aresztować w sprawie, w której żaden z sądów badających zasadność tych działań nie mógł doszukać się znamion czynu zabronionego.