Marek Budzisz: Głównym celem planu Donalda Trumpa jest zmiana relacji sojuszniczych

Rozmawiając o Ukrainie, Rosja i Stany Zjednoczone grają o coś zupełnie innego. Pierwszym i najważniejszym celem Donalda Trumpa jest zbudowanie nowych relacji atlantyckich, a nie „porzucenie strategiczne” Europy, o którym tyle się ostatnio mówi. Zakończenie wojny na Ukrainie jest celem pobocznym, a rozmowy z Rosją narzędziem wymuszającym mobilizację sojuszników – analizuje Marek Budzisz, ekspert think tanku Strategy & Future.

Publikacja: 05.03.2025 16:26

Donald Trump

Donald Trump

Foto: AFP

Interpretacja polityki administracji Donalda Trumpa nastręcza obserwatorom wiele trudności. Wynika to z faktu, iż nie sposób określić ją mianem spójnej, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obraz zaciemniają też często sprzeczne i chaotyczne wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych, który raz nazywa Wołodymyra Zełenskiego „dyktatorem”, by kilka dni później, w trakcie konferencji prasowej z premierem Wielkiej Brytanii, powątpiewać w to, że w ogóle użył takich określeń.–

Żyjemy w czasach przełomu. Czy Donald Trump ma plan na nowy układ sił?

Nie ulega wątpliwości, że żyjemy w czasach przełomu, którego istotą, najogólniej rzecz ujmując, jest odejście starego systemu i budowa nowego, którego kształt nie rysuje się jeszcze wyraźnie. Dotyczy to też relacji atlantyckich, z których charakteru administracja Trumpa nie jest zadowolona i w związku z tym energicznie dąży do ich przebudowy. Mamy do czynienia z kilkoma synchronicznymi procesami niewątpliwie zainicjowanymi przez Trumpa i jego ludzi, które intuicyjnie traktujemy w kategoriach jednolitego „planu”, a wcale może nie chodzić o implementację jakiegoś zawczasu przygotowanego rozwiązania.

Czytaj więcej

Donald Trump w orędziu o stanie państwa mówił m.in. o Ukrainie. „Otrzymałem list od Zełenskiego”

Tym zresztą charakteryzują się czasy przełomu. Rozpoczyna się gra o nowy model relacji międzynarodowych, batalia, w której uczestniczy wielu graczy, a finał jest nie tylko nieznany, ale też „nagroda”, którą jest nowa rola państw w ostatecznym modelu, podlega stałej redefinicji w zależności od charakteru mających miejsce procesów i narzędzi, którymi gracze umieją się posługiwać. Liczą się w tego rodzaju bataliach zarówno narzędzia związane z twardą siłą, jaki i te lekceważone w stabilnych czasach, jak położenie geograficzne, inicjatywa, wyobraźnia strategiczna i polityczny refleks.

Jak rodził się nowy układ sił po zjednoczeniu Niemiec?

Bardzo dobrze proces gry politycznej, w której stawką jest nowy układ sił, opisała, opierając się na odtajnionych dokumentach i relacjach świadków epoki, amerykańska historyczka Mary Elise Sarotte, autorka pasjonującej monografii poświęconej m.in. zjednoczeniu Niemiec. Helmut Kohl, przystępując do kluczowej w swej karierze politycznej rozgrywki, miał nie tylko atuty w postaci siły zachodnioniemieckiej gospodarki, ale również wypracowane przez Hansa-Dietricha Genschera pole manewru. Mógł bowiem – a tego obawiali się Amerykanie – zgodzić się na rosyjskie propozycje zjednoczenia Niemiec za cenę neutralizacji i wyjścia z NATO, albo negocjując „na dwie strony”, doprowadzić do osiągnięcia dwóch celów: jednego w postaci zgody Gorbaczowa na unifikację i wycofanie z NRD sił rosyjskich, i drugiego, nie mniej istotnego, jakim była nowa pozycja Berlina w pakcie północnoatlantyckim.

Polityczna sprawność Kohla, odpowiednie wyczucie sytuacji, także zmieniających się nastrojów społecznych, pozwoliły mu na osiągnięcie obydwu celów – zarówno zjednoczenia, jak i zajęcia przez Niemcy pozycji głównego sojusznika Stanów Zjednoczonych w przebudowanym wraz z rozpadem ZSRR i Układu Warszawskiego NATO. Kohlowi udało się wówczas politycznie zmarginalizować zarówno Wielką Brytanię, jak i Francję, co po latach przybrało kształt dominacji Niemiec w Unii Europejskiej i spowodowało brexit.

Jakie są dziś cele Donalda Trumpa na arenie międzynarodowej?

Piszę o tym dlatego, że chcę zwrócić uwagę, iż obecnie mamy również do czynienia z dwoma, a nie jednym „planem”, tylko tym razem realizowanym przez Stany Zjednoczone. Intuicyjnie łączymy próbę przebudowy relacji atlantyckich z trwającymi rozmowami na temat zakończenia wojny na Ukrainie i osiągnięcia nowego modus vivendi Ameryki i Rosji.

Procesy te przebiegają równolegle, ale czy są elementami jednego planu? Tu mam wątpliwości, a nawet byłbym skłonny sformułować tezę na temat gradacji amerykańskich celów. Uważam mianowicie, że pierwszym i najważniejszym z nich jest zbudowanie nowych relacji atlantyckich, a nie „porzucenie strategiczne” Europy, o którym tyle się ostatnio mówi. Rozmowy z Rosją mają służyć realizacji tego pierwszego zadania, a nie są celem samym w sobie. Innymi słowy: nawet jeśli Trumpowi nie uda się doprowadzić do zakończenia wojny, to przynajmniej w efekcie podjętych działań przebudowany zostanie amerykański system sojuszniczy w Europie.

W niemieckich komentarzach najczęściej i najgłośniej mówi się o załamaniu się, a nawet zerwaniu, relacji atlantyckich, bo w Berlinie pod tym pojęciem rozumie się przywódczą rolę Niemiec w Europie

W tym sensie próba przebudowy relacji z Rosją jest narzędziem mającym wymusić zmianę relacji w umownym „obozie amerykańskim”, a nie osobnym celem, którego realizacja pozwoliłaby Waszyngtonowi poświęcić czy oddać Europę. Oczywiście jeśli w toku rozmów z Moskwą uda się osiągnąć coś więcej, choćby osłabić relacje Kremla i Pekinu czy przesunąć granicę amerykańskiego systemu sojuszniczego i objąć nimi większą część Ukrainy, to dobrze. Taki wynik negocjacji Trump chętnie uzna za swój sukces. Ale nie to jest dziś głównym celem Waszyngtonu.

Mamy zatem cel doraźny, jakim jest przebudowa relacji atlantyckich – i rozmowy z Rosją są narzędziem wspierającym presję Amerykanów wywieraną na Europejczyków. Czas jest w tym wypadku kluczowym czynnikiem, bo za kilka miesięcy, po tym jak nastąpią zmiany w amerykańskim systemie sojuszniczym, znaczenie negocjacji z Moskwą może ulec zwiększeniu. Może też stracić na znaczeniu.

Czy nowy układ sił będzie oznaczał koniec przywódczej roli Niemiec w Europie?

Ostatnie inicjatywy dyplomatyczne Paryża i Londynu pokazują, że liderzy tych państw dobrze zrozumieli istotę toczącej się gry. Jeśli intencją Ameryki jest zmiana charakteru relacji sojuszniczych, to mamy do czynienia z oczywistym odejściem od dotychczasowego modelu, w którym dla Waszyngtonu głównym punktem odniesienia w Europie były Niemcy. A sygnalizowanie gotowości do tego rodzaju zmiany uruchomiło mechanizm nowego pozycjonowania się państw europejskich. Zarówno Macron, jak i Starmer, zabiegają o to, aby to ich ojczyzny stały się głównymi partnerami Stanów Zjednoczonych w Europie. Pomaga im w tym wzrost znaczenia argumentów twardej siły, które liczą się w czasach przełomu znacznie bardziej niż w okresach stabilizacji.

Prezydent Francji ma również to, czym w przeszłości dysponował Kohl – pole manewru. Istotą jego tez o konieczności budowy tzw. suwerenności strategicznej Europy było sygnalizowanie Ameryce, że Francja nie jest skazana na sojusz atlantycki, a w związku z tym pozostanie jej w amerykańskim układzie sojuszniczym jest możliwe, ale wymaga nowych warunków. Takich zdolności nie mają dziś Niemcy, którzy nie zadbali o odbudowę narzędzi polityki siłowej – i nie mają dziś liczącej się w ogólnym rachunku armii – a ich główny potencjał strategiczny, jakim było centralne położenie, został osłabiony przez pojawienie się na wschodzie państw buforowych z Polską na czele. Na dodatek pogrążona w kryzysie gospodarka i niestabilna sytuacja polityczna bardzo utrudnia niemieckim elitom używanie środków ekonomicznych lewarujących ich pozycję w systemie sojuszniczym. Niemcy wiedzą, że każda przebudowa dotychczasowego modelu jest równoznaczna z zakwestionowaniem ich pozycji, czyli oznacza zaprzepaszczenie tego, co udało się osiągnąć Kohlowi. To dlatego w niemieckich komentarzach najczęściej i najgłośniej mówi się o załamaniu, a nawet zerwaniu, relacji atlantyckich, bo w Berlinie pod tym pojęciem rozumie się przywódczą rolę Niemiec w Europie.

Czy transakcyjna polityka Donalda Trumpa okaże się skuteczna?

Głównym elementem planu Trumpa jest zmiana relacji sojuszniczych. Zakończenie wojny na Ukrainie jest celem pobocznym, a rozmowy z Rosją narzędziem zarówno wymuszającym mobilizację sojuszników, jak i zmianę relacji w systemie amerykańskim. Świadomie piszę o amerykańskim systemie sojuszniczym, a nie o NATO, bo to też jeden z czytelnych rysów polityki Trumpa. Większy nacisk kładziony jest na relacje z poszczególnymi państwami, a mniejsze znaczenie mają systemy kolektywne. To dlatego Unia Europejska jest ostentacyjnie lekceważona, czego ostatnim przykładem jest odwołanie, w ostatniej chwili spotkania Marco Rubio z Kają Kallas. Wzrost wydatków wojskowych państw europejskich, rozbudowa ich sił zbrojnych, uzyskanie własnych zdolności stabilizowania sytuacji na obszarach pogranicznych i buforowych jest dziś zasadniczym celem polityki Trumpa i podjęte przezeń działania mają  wymusić, a nie uzgodnić pożądane ruchy.

Zmiany mają być bezwarunkowe, a ich podejmowanie w trybie negocjacyjnym, czyli próba negocjowania nowego konsensusu, opóźniałaby cały proces i zwiększała jego koszty po amerykańskiej stronie. Nic tak nie mobilizuje krnąbrnych do tej pory sojuszników jak groźba „porzucenia” czy nieuwzględniania interesów europejskich w negocjacjach z Rosją. Na razie, o czym świadczą ostatnie decyzje brytyjskiego rządu w sprawie wydatków na obronność i zapowiadane zmiany w polityce Unii Europejskiej, ta metoda okazuje się skuteczna. Na tym, czyli na wymuszaniu korzystnych z amerykańskiej perspektywy zmian, polega transakcyjność polityki Trumpa.

Czytaj więcej

Ukraina bez pomocy USA. Kijów szuka planu B

Czy ta polityka okaże się skuteczna? Charakter relacji atlantyckich już ulega zmianie, co wskazywałoby na to, że przyjęta przez Trumpa metoda działa. Zagrożenia są dwa. Po pierwsze, Stany Zjednoczone mogą przesadzić, nakładając np. restrykcyjne cła na całość eksportu z państw Unii Europejskiej. Taki krok może uruchomić procesy dezintegracyjne. Innym zagrożeniem jest postawa Rosji. Putin w jednej z ostatnich rozmów (z dziennikarzem Pawłem Zarubinem) dość zrelaksowany doradzał Europie, aby ta przemyślała, gdzie się w efekcie realizowania antyrosyjskiej polityki znalazła – na marginesie, pomijana i lekceważona przez najważniejszego sojusznika. Ta rada rosyjskiego przywódcy jest czytelna i sugeruje, że i on obstawia europejską suwerenność strategiczną, ale rozumianą w kategoriach wypowiedzenia przez państwa naszego kontynentu partnerstwa strategicznego ze Stanami Zjednoczonymi. Tym bardziej że pisane na nowo przez administrację Trumpa warunki kontraktu są znacznie mniej komfortowe od dotychczasowych.

Po co Władimirowi Putinowi rozmowy z Donaldem Trumpem?

To wskazywałoby, że Rosja jest zainteresowana rozmowami z Ameryką, bo wzmacniają one sygnał o marginalizacji Europy, ale już niekoniecznie pokojem na Ukrainie, bo jeśli Trump nie odniesie tu sukcesu, to jego słabość i brak skuteczności również wzmocni tendencje dezintegracyjne.

Celem rozmów amerykańsko-rosyjskich nie musi być osiągnięcie porozumienia w kwestii Ukrainy (choć nie można wykluczyć, że uda się coś wynegocjować) ani nawet zmiana relacji amerykańsko-rosyjskich (choć i tu mogą nastąpić zmiany). Zasadnicza gra dotyczy czegoś zupełnie innego. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Rosja „grają” o Europę i o to, czy relacje atlantyckie zostaną utrzymane, choć na nowych zasadach, czy jednak brak zgody na zmienione reguły doprowadzi do strategicznego rozejścia się Stanów Zjednoczonych i państw naszego kontynentu. Obie strony tych negocjacji – zarówno Waszyngton, jak i Moskwa – z różnych powodów są w związku z tym zainteresowane, aby one trwały, choć niekoniecznie znalazły swój rychły finał.

Autor

Marek Budzisz

Historyk, dziennikarz, publicysta, członek think tanku Strategy & Future

Interpretacja polityki administracji Donalda Trumpa nastręcza obserwatorom wiele trudności. Wynika to z faktu, iż nie sposób określić ją mianem spójnej, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obraz zaciemniają też często sprzeczne i chaotyczne wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych, który raz nazywa Wołodymyra Zełenskiego „dyktatorem”, by kilka dni później, w trakcie konferencji prasowej z premierem Wielkiej Brytanii, powątpiewać w to, że w ogóle użył takich określeń.–

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Andrzej Duda, PiS i Konfederacja są bezkrytycznie zapatrzeni w Donalda Trumpa?
Opinie polityczno - społeczne
Jarosław Kuisz: Polska Zachodem? Nigdy bardziej nie czułem się człowiekiem Wschodu
Opinie polityczno - społeczne
o. Ludwik Wiśniewski: Czas zasypywać rowy nienawiści
felietony
Jacek Czaputowicz: Czy Polska podżega do ataku na Iran?
analizy
Zuzanna Dąbrowska: Roztopione ego Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”