Ostatnio zmienili się prezesi Lotosu i Pekao. Potrzebne były te zmiany?
Nie trzeba wybitnej inteligencji, ani kwalifikacji, żeby wiedzieć, że to efekt tego, że jeden polityczny buldog próbuje drugiego ugryźć pod dywanem. I taki model postępowania jest tragiczny. To nie budzi zaufania do tych spółek. Gdybym był ich partnerem zagranicznym, to bym rekomendował nie współpracować z nimi, bo są niestabilne. To też nieszczęście dla klientów i pracowników spółek. W takim Orlenie, Lotosie czy PZU pracują dziesiątki tysięcy osób. Nie można ich traktować tak lekceważąco i pomiatać losem kogoś najbardziej odpowiedzialnego w ich firmie, czyli prezesa. Wreszcie, krzywdzi się tych ludzi. Dla politycznych nominanatów, którzy wsiedli do windy i wyjechali na wierzch, po czym wyrzucono ich z 13 piętra, jest to mord menadżerski. Nikomu to nie służy.
Zmiany wchodzą głęboko w spółki? Czy tylko zmienia się członków zarządu, ale pozostaje trzon załogi i w gruncie rzeczy niewiele się zmienia w działalności firmy?
Kiedyś tak było. Teraz jest gorzej. Oczywiście ma to swoje negatywne strony, bo rodzi cynizm. I nie dziwię się cynicznemu stosunkowi do członków zarządu państwowych spółek. Ich sytuacja nie buduje ani zaangażowania załogi ani sympatii, nie mogą więc pełnić skutecznie roli liderów. Nikt normalny nie będzie się wiązał z człowiekiem, który następnego dnia może zostać wyrzucony z pracy.