W „Rzeczpospolitej" (1 lutego) ukazał się wywiad z prof. Andrzejem Dziadzio, krytycznie komentującym wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 3 grudnia. Nic dziwnego, że postawione w nim tezy natychmiast podchwycili politycy PiS, np. europoseł Janusz Wojciechowski. Na jednym z portali internetowych pisze: „Profesor Andrzej Dziadzio, prawnik, konstytucjonalista z UJ (...), przedstawił miażdżące argumenty prawne, odsłaniające bezprawność wrzawy o zaprzysiężenie »październikowych« wybrańców do TK. Trzeba to powiedzieć Komisji Weneckiej". Wprawdzie europoseł przedstawia profesora jako konstytucjonalistę, a nie historyka prawa, ale przemilczmy ten drobny szczegół. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że w retoryce politycznej eksponuje się tylko argumenty, które pasują do założonej tezy. Gorzej, że ten mechanizm stosowany jest także w procesie ustawodawczym – cała Polska widziała na ekranach telewizorów, jak w trakcie uchwalania ustawy o Trybunale Konstytucyjnym z 22 grudnia w Sejmie i Senacie zbywano milczeniem wszystkie niewygodne i, mówiąc językiem europosła, miażdżące opinie prawne. I teraz też – wychwalajmy pod niebiosa opinię wspierającą nasze polityczne cele, nad wszystkimi innymi spuśćmy zasłonę milczenia. Może się Komisja Wenecka w tym nie połapie.