Tym bardziej szokuje skala operacji wobec przedstawicieli mediów i objęcie nią kilkudziesięciu osób.
W redakcji „Rzeczpospolitej" owa inwigilacja miała charakter masowy. Przeglądano billingi telefonów dziennikarzy, pozyskiwano dane o miejscach logowania telefonów, i wszystkich osób, z jakimi kontaktowali się dziennikarze, częstotliwości tych kontaktów i miejsc pobytu dziennikarzy, ustalano też dane adresowe i zbierano informacji o ich sytuacji rodzinnej, prowadzono bezpośrednią obserwację spotkań, dokumentowano je fotograficznie, a wobec siedmiu dziennikarzy użyto specjalistycznego sprzętu pozwalającego na ujawnienie wszystkich numerów, jakimi się posługiwali.
Takie informacje ujawnił koordynator służb specjalnych.
Były to niekiedy działania operacyjne dużego kalibru.
I ciężko się zgodzić z tłumaczeniami, że nie o dziennikarzy tu chodziło, ale wykrycie „źródła przecieku". Idąc takim tokiem rozumowania, można dojść do wniosku, że nie ma nic złego w tym, że służby, chcąc ustalić potencjalnego przestępcę, podsłuchują na chybił trafił kwartał ulicy lub całe osiedle, bo uważają, że właśnie w tym miejscu może się ukrywać przestępca.