Do ponad 773 tys. wzrosła w pierwszych pięciu miesiącach roku liczba oświadczeń pracodawców o chęci zatrudnienia pracownika ze Wschodu – wynika z szacunków Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, do których dotarła „Rzeczpospolita". To prawie o 50 proc. więcej niż w podobnym okresie 2016 r. i niemal tyle samo co w całym 2015 r.
Dane ministerstwa potwierdzają to, co agencje zatrudnienia widzą na co dzień – rosnące zapotrzebowanie na ręce do pracy z zagranicy. Szczególnie w okresie prac sezonowych.
– Pracodawcy w ogrodnictwie, sadownictwie czy w przetwórstwie spożywczym doszli już do ściany, bo na ten sezon nie mogą znaleźć polskich pracowników. Jedynym ratunkiem są Ukraińcy – mówi Krzysztof Inglot z grupy Work Service, która do końca maja br. sprowadziła dwukrotnie więcej pracowników z Ukrainy niż przed rokiem.
Jak dodaje Tomasz Dudek, dyrektor operacyjny agencji zatrudnienia Otto Work Force, popyt na pracę Ukraińców jest dzisiaj tak duży, że firmy obniżają wymagania. Widać to zwłaszcza na Dolnym Śląsku, w Wielkopolsce czy w okolicach Warszawy, gdzie deficyt kadr jest największy. – Tam coraz częściej słyszę od pracodawców, że sytuacja jest tak dramatyczna, że przyjmą każdego, kto chce pracować, nawet jeśli nie ma doświadczenia i nie zna słowa po polsku – mówi Dudek.
A o kandydatów do pracy jest na Ukrainie coraz trudniej. Część Ukraińców już szykuje się na lepiej płatne saksy na Zachodzie. Od 11 czerwca mogą bez wizy wyjeżdżać na 90 dni do wszystkich krajów UE. Oficjalnie nie wolno im tam pracować, lecz mało kto wierzy w skuteczność tego zakazu.