Wrocławskie elity ruszyły do obrony „swojego" kardynała. Smutnym tego przykładem jest opublikowany 30 listopada w „Rzeczpospolitej" tekst mecenasa Krzysztofa Bramorskiego. Decyzje Stolicy Apostolskiej są jasne. Zarzuty wobec kardynała Henryka Gulbinowicza były na tyle poważne i na tyle wiarygodne, że zdecydowano się – po wstępnym dochodzeniu – zastosować wobec niego poważne dyscyplinarne ograniczenia. Choć nie są one karami w sensie prawnokanonicznym, to część z nich ma charakter nieodwołalny (by wymienić tylko zakaz pochówku i pogrzebu w archikatedrze), co oznacza, że i prowadzący dochodzenie metropolita warszawski, i Stolica Apostolska uznali, że sprawa jest na tyle poważna, że nie wolno jej odkładać.
Komunikat nuncjatury apostolskiej wskazuje, że decyzje zostały podjęte na podstawie analizy „oskarżeń wysuwanych pod adresem kard. Henryka Gulbinowicza oraz po przeanalizowaniu innych zarzutów dotyczących kardynała". Jakie to zarzuty? Pierwszy pojawił się w filmie braci Sekielskich zarzut poręczenia za oskarżonego o przestępstwa seksualne księdza K. To za sprawą owego poręczenia został on wypuszczony z aresztu, a potem bliscy współpracownicy kardynała – biskupi Janiak i Tyrawa – załatwili księdzu przeniesienie do nowej diecezji, gdzie mógł on dalej wykorzystywać nieletnich.
Zaraz po emisji „Tylko nie mów nikomu" w jednym z dzienników historię swojego molestowania w wieku nastoletnim opowiedział Karol Chrum. Później historycy IPN, profesorowie Rafał Łatka i Filip Musiał, opublikowali pracę na temat „kontaktów operacyjnych" kardynała z bezpieką, zawierającą także informacje o jego homoseksualizmie i nadużyciach z nim związanych. Tyle „twardych" medialnych zarzutów, do których mogli odnieść się kościelni „śledczy". Ale – co Bramorski zbywa wzruszeniem ramion – od lat tak we Wrocławiu, jak i poza nim mówiło się o zaskakujących zachowaniach kardynała wobec młodych księży, kleryków i świeckich.
Zero tolerancji
Zarzuty te zarówno sygnatariusze listu w obronie kardynała, jak i sam mecenas Bramorski doskonale znają. A mimo to decydują się wszystkie je podważać. Z tekstu mecenasa możemy się więc dowiedzieć, że decyzje ws. kardynała zostały podjęte na podstawie „wyłącznie jednej relacji" i to do tego, zdaniem prawnika, mało wiarygodnej. Tyle że Stolica Apostolska od czasów pontyfikatu św. Jana Pawła II głosi zasadę „zero tolerancji", co oznacza, że jedna taka sprawa wystarczy do decyzji nie tylko administracyjnych, ale także karnych. Zarzuty wobec Theodore'a McCarricka także na początku formułowała jedna osoba. Musiał minąć czas, by zaczęły zgłaszać się kolejne.
Tak było zresztą w ogromnej większości przypadków. Im mocniejsza, bardziej zdecydowana była obrona hierarchy kościelnego, im więcej lokalnych autorytetów broniło go, im szczelniejszy był lokalny system kościelno-politycznych układów, tym później owe ofiary się ujawniały. A dotyczy to zarówno ofiar nieletnich, jak i bezbronnych dorosłych. W Poznaniu, choć wina arcybiskupa Juliusza Paetza została już uznana, nadal nie ujawniły się publicznie jego ofiary. Kapłani i klerycy, którzy byli przez niego molestowani, nie chcą o tym mówić, także dlatego, że tuż po decyzji Stolicy Apostolskiej i tam pojawiły się wielkie listy poparcia świeckich i duchownych autorytetów dla „niewinnie szkalowanego" arcybiskupa.