Gdy w 2001 roku Andrzej Krauze opublikował swój pierwszy rysunek w „Rzeczpospolitej", był już uznanym na Zachodzie grafikiem, współpracownikiem brytyjskich pism, m.in. „Guardiana" „Timesa" i „Observera". A jednak szybko jego kreska zaczęła się kojarzyć przede wszystkim z naszą gazetą, stała się jej znakiem firmowym, niemal tak charakterystycznym jak stylizowany orzeł wkomponowany w logo.
Choć dziś Krauze publikuje swoje prace w wielu różnych mediach, to dla odbiorców jest wciąż rysownikiem „Rzeczpospolitej". Trudno się dziwić, wszak to u nas codziennie na drugiej stronie gazety pojawiają się jego najlepsze rysunki. To komentarze do bieżących wydarzeń, czasem bardziej refleksyjne, czasem zjadliwe lub ironiczne, zawsze niesłychanie przenikliwe. Niekiedy wywołujące u odbiorców niekontrolowane wybuchy śmiechu, innym razem skłaniające do głębszych przemyśleń. Raz są to proste anegdoty, innym razem zaś miniaturowe traktaty moralne.
Wielbiciele naszego rysownika doskonale poznali jego graficzne tropy – język, który wypracował przez lata swojej pracy w „Rzeczpospolitej". Cenią sobie rysowane w różnych konfiguracjach motywy zwierzęce: niedźwiedzie, lisy, kaczki, wilki i owce (oraz – rzecz jasna – kozy). Rozpoznają charakterystycznych panów w kapeluszach i ciemnych okularach oraz postacie diabełków rozprawiających o najnowszych wydarzeniach.
Największą jednak zaletą Andrzeja Krauzego jest to, że jego dowcipy są nie dla każdego. Nasz rysownik konsekwentnie płynie pod prąd. Wyśmiewa banały, mody i stereotypy. Demaskuje polityczną poprawność. Dlatego jedni, zerkając na drugą stronę „Rzeczpospolitej", potrafią wprost tarzać się ze śmiechu, inni zaś denerwują się i kręcą nosem, że ich to nie bawi.
Szanownemu Panu Andrzejowi po 15 latach obecności na drugiej stronie „Rzeczpospolitej" chcielibyśmy życzyć drugie, a może i trzecie tyle. Dowcipu i świeżości umysłu. A przede wszystkim zdrowia!