W internecie wyroiły się wezwania zwolenników PiS do innych zwolenników PiS, aby teraz skoncentrować się na jednym: walce o reelekcję Andrzeja Dudy. Rozbrzmiewają płomienne apele i zaklęcia. Są to reakcje oczywiste. Gdyby obecnego prezydenta zastąpił kandydat opozycji, reszta kadencji jest dla prawicy zmarnowana.
W czystej teorii ewentualna kohabitacja od maja przyszłego roku nie musiałaby oznaczać tragedii dla Polski. Jednak przy sile politycznego konfliktu w naszym kraju z pewnością opozycyjny prezydent zrobiłby wiele, aby utrudnić rządowej większości życie. Opozycja nie ukrywa przecież, że traktuje rzecz całą w kategoriach krucjaty na rzecz natychmiastowego powstrzymania groźnych szaleńców. Władza negatywna dysponującego wetem prezydenta zupełnie wystarczy.
Twardo kontra miękko
Skądinąd niemal od pierwszej chwili swoich rządów liderzy PiS żyją w cieniu nieustającego lęku przed zablokowaniem ich agendy. Tak uzasadniano budowanie na skróty nowej większości w Trybunale Konstytucyjnym czy wojnę z Sądem Najwyższym. Strach przed totalną obstrukcją wyprzedzał na ogół zdarzenia, był czymś w rodzaju samospełniającej się przepowiedni. Teraz stałby się prostą konsekwencją rzeczywistości.
Już dziś jesteśmy świadkami namiastek debaty na temat tej przyszłej kampanii po prawej stronie. Pojawiły się stosunkowo liczne głosy nawet tak przedziwnych postaci jak pasowana nagle na autorytet antykomunistycznej prawicy Aleksandra Jakubowska. Przestrzegają one przed traktowaniem kampanii prezydenckiej jako okazji do przegrupowania sił czy zmiany wizerunku obozu rządowego w kierunku bardziej „miękkim”. Cokolwiek to oznacza.
Mitowi szukania poparcia w centrum przeciwstawiane jest proste „wzmożenie pracy”. Andrzej Duda ma pracować równie ciężko jak przed czterema laty i równie ciężko jak PiS w kampanii parlamentarnej. To ma wystarczyć.