10 października państwowa Polska Grupa Lotnicza (PGL) oficjalnie objęła udziały czterech wchodzących w jej skład spółek, w tym Polskich Linii Lotniczych LOT. Powołanie holdingu ma służyć mocarstwowym planom, jakie rząd PiS ma wobec państwowego przewoźnika, który dzięki temu – a także dzięki wybudowaniu Centralnego Portu Komunikacyjnego – ma być zdolny do konkurowania z europejskimi gigantami.
Mamy tutaj do czynienia z podwójną mistyfikacją. Po pierwsze, mistyfikacją jest twierdzenie, że państwowy moloch niczym nie różni się od prywatnego holdingu. Po drugie, mistyfikacją jest twierdzenie, że ów państwowy moloch będzie służył czemukolwiek innemu, niż stworzeniu zamkniętego układu z udziałem państwowych spółek, w ramach którego jedne państwowe podmioty płacą za błędy innych.
Rachunek polityczny zamiast ekonomicznego
Rafał Milczarski, prezes LOT i PGL, wysunął argument, że „na podobnej zasadzie [jak PGL] na rynku lotniczym działa wiele skonsolidowanych grup kapitałowych, np. Lufthansa, Air France, KLM czy IAG".
To pierwsza mistyfikacja, bo Milczarski pominął zasadniczy fakt: wszystkie wymienione przez niego grupy mają przewagę kapitału prywatnego, a ich akcje znajdują się w obrocie giełdowym. Absurdem byłoby założenie, że PGL nie będzie trapiona przez wszelkie bolączki państwowych spółek: że nie będzie służyła rozdawaniu synekur zasłużonym działaczom partyjnym albo że nie będzie kierowała się rachunkiem politycznym zamiast ekonomicznego.
Marzenia o autarkii
Drugą mistyfikacją jest argument za stworzeniem w ramach PGL firmy leasingowej. To przede wszystkim na powołanie tej firmy ma zostać przeznaczona kwota 1,2 mld złotych, jaką Polska Grupa Lotnicza otrzymała jako kapitał zakładowy z budżetu państwa.