Ministerstwo Edukacji Narodowej w mistrzowski sposób zepchnęło na dyrektorów szkół obowiązek zorganizowania nauki w czasach pandemii. To równocześnie zrzucenie na szkoły odpowiedzialności za ewentualne powstanie ogniska koronawirusa, a także gniewu rodziców spowodowanego powrotem do zdalnej edukacji.
Od 12 marca do końca czerwca w Polsce funkcjonowało nauczanie w systemie online. Rząd zdecydował o zamknięciu placówek, gdy w kraju było 31 zakażonych. Gdy dzieci odbierały świadectwa, koronawirusa zdiagnozowano (łącznie od początku epidemii w Polsce) u blisko 34 tys. osób. Obecnie liczba zakażonych przekroczyła 61 tys. W piątek padł dobowy rekord – Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 903 nowych zakażeniach.
Mimo to rządzący udają, że nic się nie dzieje, i przekonują, że dzieci mogą bezpiecznie wrócić do szkół. Wszak obiecał to wszystkim pod koniec czerwca premier Mateusz Morawiecki, powstrzymując w ten sposób zapowiadany strajk rodziców. Data jego rozpoczęcia była niebezpiecznie blisko pierwszej tury wyborów prezydenckich.
Czytaj też: