Wybory prezydenckie czyli kwadratura koła
Obecnie z uwagi na pandemię należy zakładać, że wyborców, którzy zdecydują się głosować z domu, może być znacznie więcej. Na pewno nie będzie ich jednak 28 milionów. Tylu potencjalnie mogło głosować w wyborach korespondencyjnych.
To przedsięwzięcie z góry skazane było na porażkę. I nie o protesty, czy obstrukcję opozycji w Senacie, która zablokowała na 30 dni przyjęcie ustawy- tu chodzi. Przeprowadzanie takiej operacji, przy założeniu, że będzie to jedyna forma głosowania, wymaga nie kilku tygodni czy miesięcy przygotowań, ale ze względu na liczbę głosujących- lat.
W USA- gdzie w pięciu stanach dopuszczone jest wyłącznie głosowanie korespondencyjne ( chociaż i tak są lokale wyborcze, do których można zanieść głos), cały proces opiera się m.in. na nowych technologiach. Przesyłanie pakietów wyborczych do wyborców i wysyłanie ich do komisji wyborczych można śledzić on-line, podobnie jak trasę paczek kurierskich w Polsce, aby dobrze to zobrazować. Same głosy liczone są komputerowo, systemy informatyczne mogą też weryfikować zgodność podpisów wyborców przesłanych na zewnętrznych kopertach. Co więcej, lista tych, którzy zagłosowali, (oczywiście bez informacji na kogo) jest dostępna w Internecie.
A teraz popatrzmy na Polsce, wszystko miało opierać się na pospolitym ruszeniu, na ołówku i zeszycie i torbie listonosza - z nadzieję, że jakoś to będzie. Dziś PiS robiąc krok wstecz, uwalnia się od potężnego problemu, jakim niewątpliwe byłoby organizacyjne fiasko takich wyborów. Mogłoby to oznaczać polityczną katastrofę dla prawicy.
Argumentem za ich przeprowadzeniem jest jeszcze coraz szersze odmrażanie życia społecznego i gospodarczego w Polsce, wraz z malejącym zagrożeniem epidemicznym.