Anonimowe groźby ścięcia głowy, powieszenia czy „bliskiego końca" to codzienność medyków informujących w mediach o koronawirusie. Coraz rzadziej zgłaszają je jednak do organów ścigania, bo te uznają, że skoro piszą o tym w mediach społecznościowych, to pewnie się nie boją.
Czytaj także:
Walka z epidemią koronawirusa: nie każdy błąd lekarza bez kary
Uciąć głowę diagnostce
„Przekażcie towarzyszce Kłudkowskiej, że po »pandemii« stanie przed międzynarodowym trybunałem" – taki e-mail przyszedł na skrzynkę e-mailową Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Medycznych Laboratoriów Diagnostycznych (KZZPMLD). Doktor Matylda Kłudkowska z Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych (KIDL) natychmiast pokazała jego fragment w mediach społecznościowych, ale na policję nie poszła.
– Kiedy w listopadzie KIDL zgłosiła do prokuratury komentarz pod moim postem na Facebooku, dotyczący eksperymentu z sokiem, który rzekomo ma koronawirusa, prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, tłumacząc, że skoro napisałam o tym w mediach społecznościowych, to najwyraźniej się nie bałam – opowiada dr Kłudkowska. – Tymczasem trudno było się nie bać. Pierwszy raz faktycznie istniejąca osoba groziła mi ucięciem głowy – wspomina.