Jednak w tę środę to w sercu Ameryki, do tej pory najpotężniej demokracji świata, tłum wdarł się na Kapitol i przerwał proces zatwierdzenia zwycięstwa Joe Bidena. Zaś Donald Trump zapowiedział, że “nigdy” nie pogodzi się z oddaniem władzy.
Nie może być wątpliwości, że policja, Gwardia Narodowa czy nawet armia w nadchodzących godzinach przywrócą porządek wokół budynków Senatu i Izby Reprezentantów. Ale mimo to pierwszy od czasów Jerzego Waszyngtona szturm na deputowanych będzie dla Stanów Cezurą. To jest przecież tylko czubek góry lodowej, spektakularny przejaw narastającej w tym kraju od dziesięcioleci frustracji. Za fasadą przyklejonych uśmiechów, z jakich znani są Amerykanie, i frazesów o “najwspanialszym kraju świata”, kryje się przecież dramat gigantycznej polaryzacji dochodów, społeczeństwa, w którym coraz więcej osób nie może związać końca z końca podczas gdy nieliczni nawet nie wiedzą, ile mają miliardów. Pandemia, jeszcze bardziej, niż kryzys finansowy sprzed dziesięciu lat, ujawniła i wyostrzyła ten dramat.
Ameryka jest jednak też głęboko podzielona z powodów rasowych. Nad tłumem szturmującym Kapitol powiewały przecież flagi nie tylko Stanów, ale też Konfederacji: sygnał, że 160 lat po Wojnie Secesyjnej wciąż wielu Amerykanów nie uznaje za równych sobie kolorowych współobywateli.
Wreszcie z całą siłą wybuchł w Ameryce kryzys polityczny. Kilka godzin przed zajęciem przez swoich zwolenników Kapitolu Donald Trump pisał na Twitterze, że proces wyborczy w USA “jest gorszy niż w krajach Trzeciego Świata”. Od wielu tygodni twierdził, że doszło do oszustw wyborczych na masową skalę. I choć nigdy nie przedstawił na to dowodów, to od 1/3 do połowy Ameryki uwierzyło mu na słowo: to ta część społeczeństwa, która teraz będzie uważała Joe Bidena za uzurpatora.
Jednym z atutów amerykańskiej demokracji było do tej pory to, że jej dwie wielkie formacje polityczne, Demokraci i Republikanie, potrafiły pogodzić bardzo szerokie spektrum poglądów. To pomagało przyciągać do centrum radykalnych polityków. Jednak w tą środę przeciwko Trumpowi otwarcie zbuntował się wiceprezydent Mike Pence, zrobiło to też bardzo wielu republikańskich senatorów i reprezentantów. Na naszych oczach rozpada się więc Partia Republikańska i wiele wskazuje na to, że na jej gruzach zrodzi się radykalny, być może anty-demokratyczny ruch.