W ganieniu kanclerz amerykański prezydent jest zaprawiony od dawna. Ale podczas środowej konferencji prasowej po spotkaniu z Dudą najważniejszemu partnerowi politycznemu i gospodarczemu naszego kraju w Europie dostało się wyjątkowo dużo. Trump uznał więcej, że jest i taki sposób liczenia, który pokazuje, że Niemcy płaca mniej, niż 1 proc. PKB na obronę (faktycznie to 1,4 proc.). Mówił, że muszą uregulować zaległe fundusze, być może nawet bilion dolarów. Wskazywał, że “strasznie” wykorzystują Amerykę w handlu. Dowodził, że nie ma co bronić kraju, który poprzez import gazu z Nord Stream 2 jednocześnie zasila Rosję w miliardy dolarów. Oskarżył Berlin o to, że liczy na jego przegraną w listopadowych wyborach i załatwieniu interesów z “sennym Joe” (Bidenem). I wreszcie doszedł do jasnej konkluzji: tak, dodatkowi amerykańscy żołnierze, którzy mieliby trafić do Polski zostaną ściągnięci z Niemiec.
Polski prezydent, który podczas konferencji prasowej co dwie minuty używał słowa “dziękuję” pod adresem Trumpem, tym razem spróbował się postawić. Ale łagodnie. Oświadczył, że choć to Amerykanie decydują, co zrobią ze swoimi wojskami, to jednak jest niezmiernie ważne, aby pozostawili je w Europie. Na stwierdzenie, aby pozostały one w Niemczech, Andrzej Duda już się nie odważył. Zapewnił za to, że “rzecz jasna” Polska przyjmie dodatkowe siły USA aby uniknąć sytuacji, w której Rosjanie jak sto lat temu znajdą się u wrót Warszawy.
Dowiedz się więcej: Po rozmowach w Białym Domu: Polska i USA zacieśniają współpracę
Taka sytuacja niestety była do przewidzenia. Trump jest powszechnie znany z tego, że jest nieobliczalny. Dudę zaprosił zaś zaledwie kilka dni po ogłoszeniu redukcji o blisko 10 tys. żołnierzy kontyngentu USA nad Renem. Tuż przed odlotem do Waszyngtonu przed mieszaniem się w spór amerykańsko-niemiecki i osłabianiem spójności NATO ostrzegał polskiego prezydenta sekretarz generalny Sojusz, Jens Stoltenberg.
Rodzi się więc zasadnicze pytanie: czy było warto płacić tak wysoką cenę?