Kradną sobie klubowe barwy i palą szaliki. Lubią to załatwiać sami między sobą i zapewne, gdyby im czasem policja nie przeszkadzała, wymordowaliby się całkiem. Politycy działają podobnie.
Atakują się w kampanii tak zajadle, że zwykli ludzie odwracają wzrok z zażenowaniem. A potem? Politycy Koalicji Europejskiej nie potrafią wyjść z szoku po przegranej. Albo więc milczą, albo komentują tak jak np. były prezydent RP Bronisław Komorowski, który oświadczył, że „na PiS głosowali ci, którzy nie płacą podatków”. Te słowa nie brzmią jak merytoryczna analiza sytuacji, w jakiej znalazła się opozycja po wyborach, tylko raczej jak ironiczna odsłona łódzkiej bitwy na murach z serii „ŁKS myśli, że in vitro to pizzeria”. Prawo i Sprawiedliwość z kolei zachowuje się, jakby nie przewidziało możliwości własnego zwycięstwa. Kadry są nieprzygotowane, minister finansów nie może się doczekać dymisji, w resortach spekuluje się na temat tego, kto będzie nowym szefem, rząd nie ma rzecznika… A może rozmiar zwycięstwa sprawił, że PiS zaczyna wzorem kolegów z PO przypominać tłustego kocura na aksamitnej poduszce?