Tę sprawę partia rządząca postanowiła jednak przykryć rekonstrukcją rządu i miesięcznicą smoleńską. Tymczasem sprawy odkładane potrafią wyjść na wierzch w najmniej oczekiwanym momencie.
Od dłuższego czasu w Sejmie są dwa obywatelskie projekty dotyczące aborcji. Pierwszy komitetu #RatujmyKobiety, który firmuje Barbara Nowacka, zakłada liberalizację przepisów. Drugi – przygotowany przez komitet #ZatrzymajAborcję Kai Godek i mający poparcie biskupów – zakłada wykreślenie z obecnej ustawy tzw. eugenicznej przesłanki do aborcji. Od kilku tygodni wiadomym było, że projekt Nowackiej będzie rozpatrywany na posiedzeniu 10 stycznia. Druga propozycja miała być rozpatrzona przez Sejm nieco później, ale nabrała nagłego przyspieszenia. W poniedziałek okazało się, że także projekt Kai Godek zostanie rozpatrzony na tym posiedzeniu. Oba projekty mają być poddane głosowaniu, ale poprzedzająca je debata odbędzie się pod nieobecność posłów PiS. Ci będą bowiem najpierw w stołecznej katedrze na mszy za ofiary katastrofy smoleńskiej, a potem na comiesięcznym marszu pod Pałac Prezydencki.
Z ust polityków PiS jeszcze w poniedziałek można było usłyszeć, że projekt liberalizujący przepisy będzie – tak samo jak jesienią 2016 roku – odrzucony w pierwszym czytaniu. Projekt komitetu #ZatrzymajAborcję miał pójść do komisji, po krótkim czasie wrócić na posiedzenie plenarne i zostać przyjętym. Tymczasem według informacji „Rzeczpospolitej” we wtorek na posiedzeniu klubu PiS postanowiono, że obie propozycje trafią do komisji i tam zostaną… zamrożone.
Nie oznacza to jednak, że zmiana ustawy aborcyjnej zostaje odłożona ad acta. W Trybunale Konstytucyjnym leży bowiem wniosek grupy posłów – głównie PiS – o zbadanie konstytucyjności tzw. przesłanki eugenicznej do aborcji. Najpewniej orzeknie jego niezgodność z ustawą zasadniczą i przepis ten przestanie obowiązywać. Byłoby to po myśli Jarosława Kaczyńskiego, który kilkakrotnie w wywiadach podkreślał, że temat aborcji można załatwić, ale niekoniecznie przez Sejm.
To strategia dobra lecz nie teraz. Na dłuższą metę PiS może stracić zarówno wizerunkowo, jak i politycznie. Choć teraz PiS zadowoli działaczy prolife i stający za nim swój twardy elektorat oraz biskupów, bo projekt Kai Godek straci rację bytu, to jednak nie trudno dostrzec w takim działaniu tchórzostwa. Z drugiej strony w sejmowej komisji wciąż będzie leżał projekt liberalizujący przepisy Barbary Nowackiej. Trudno sobie wyobrazić, by w zbliżającym się wyborczym maratonie nie zostało to wykorzystane przeciwko PiS. Z hasłami obrony praw kobiet na ustach środowiska liberalne z pewnością zgotują partii rządzącej niezwykle gorącą jesień. Gdyby dziś Jarosław Kaczyński zdecydował się na zamknięcie tematu i odrzucenie projektu #RatujmyKobiety protesty także by były, ale do jesieni prawdopodobnie zdążyłyby osłabnąć.