Wyborcze postulaty przedsiębiorców sprowadzają się do apelu do partii politycznych: udrożnijcie to, co w gospodarce blokuje państwo, byśmy mogli więcej czasu poświęcić szukaniu nowych rynków, zmaganiom konkurencyjnym z rywalami, a mniej – prozie potyczek z biurokracją i pułapkom, jakie zastawiają politycy ze swoim ADHD w produkcji nowego prawa. Przedsiębiorcy jak mantrę powtarzają przed wyborami, że najważniejsza jest przewidywalność i stabilność polityki gospodarczej. A jednak gros polityków za swój obowiązek uważa kolejne rewolucje, jakie rzekomo mają postawić gospodarkę na właściwy tor, po którym pomknie ona lukstorpedą w wyścigu z najszybciej rozwijającymi się krajami świata. Tyle że lukstorpeda, budowana w rewolucyjnym uniesieniu, bez oglądania się na opinie praktyków gospodarki, zbyt często okazuje się skorodowanym składem podmiejskim, który utknął na ślepym torze.
Na co liczy biznes po wyborach? Potrzebna dobra zmiana
Rewolucyjne zmiany generalnie szkodzą gospodarce. Wyjątkiem są te, które przywracają jej naturalny rynkowy porządek rzeczy. One jednak przynoszą owoce po latach, a nawet dekadach. Stąd wielka pokusa polityków, by przyspieszyć i zebrać żniwo w ciągu jednej kadencji. Zarówno rządzący, jak i pretendujący do rządzenia często ulegają „szorttermizmowi". Tej samej chorobie, która toczy notowane na giełdach wielkie korporacje. Pod naciskiem bieżących zmian kursu czują one przymus poprawiania wyników z kwartału na kwartał, często wbrew swym długoterminowym interesom. Niekiedy skłania je to do chodzenia na skróty, co kończy się skandalami i wywrotkami. Nie inaczej jest z polityką gospodarczą – wywrotki państw są jednak o wiele boleśniejsze niż giełdowych korporacji.
W polityce gospodarczej istnieje podstawowa sprzeczność. W intencji polityków ma ona zapewnić wygranie najbliższych wyborów. A te – krajowe, europejskie, samorządowe czy prezydenckie – mamy co chwilę. Kluczowe decyzje podporządkowywane są więc logice aktualnej kampanii wyborczej i sondażom. Zapadają ad hoc, bez głębszej refleksji. Przedsiębiorcy oczekują natomiast działania w dłuższej perspektywie, konsultacji. Nie cierpią być zaskakiwani, bo to burzy ich plany – zarówno te wieloletnie, jak i bieżące budżety.
Miejscem kreowania faktycznej polityki gospodarczej stały się gabinety spindoktorów. Świat biznesu, ale też świat pracy są w tym procesie pomijane. Obumiera Rada Dialogu Społecznego, która miała być miejscem, gdzie ucierają się interesy obu stron. To instytucja, w której powinno się opiniować, a nawet negocjować decyzje dotyczące gospodarki, choćby takie jak ustalenie płacy minimalnej. Rządzący w tej rozgrywce mieli być jak sędzia na meczu piłkarskim. Tymczasem ten sędzia strzela gole dla jednej drużyny, wyprzedzając oczekiwania związków co do ustawowego minimum.