Urzędnicy twierdzą, że boją się podawać informacje ze względu na obowiązujące od 25 maja rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO) i wysokie kary, jakie grożą za złamanie przepisów. Nie pozostaje więc nic innego jak osobista wizyta w placówce.
Czytaj także: Podatnicy - kolejna ofiara RODO
Na podobne problemy napotykamy dziś m.in. w przychodniach, szpitalach, szkołach, uczelniach czy w kontaktach z administracją. „Autorytety" od RODO twierdzą, że po wejściu nowych przepisów w kontaktach przez telefon właściwie nic się nie zmieniło, a takie sytuacje to efekt mitów oraz swoistej „psychozy", którą wywołuje nieznajomość nowego prawa.
Paradoks polega jednak na tym, że liczba pytań, jakie rodzi RODO, rosła wprost proporcjonalnie do liczby płatnych konsultacji, szkoleń i audytów na ten temat. RODO stało się szkoleniowym hitem 2017 i 2018 r., na którym różnego rodzaju doradcy zarobili wiele milionów złotych. A ich wsparcie dla dziesiątek tysięcy przedsiębiorców i instytucji miało rozwiać jakiekolwiek wątpliwości i nadinterpretacje.
Dziś, kiedy eksperci twierdzą, że takie sytuacje jak w urzędach skarbowych to efekt psychozy spowodowany niewiedzą, można jedynie załamać ręce. Pytanie bowiem, kto ową psychozę RODO wywołał. Czy nie chodziło o olbrzymie pieniądze, które próbowano zarobić właśnie na strachu i niepewności?