Wszyscy tworzą wrażenie, że porozumienie – które wymaga jednomyślności – jest na razie niemożliwe. Krytyka propozycji przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela płynie ze wszystkich stron. Państwa korzystające z polityki spójności (jak np. Hiszpania) argumentują, że cięcia wydatków w tej dziedzinie w porównaniu z obecnym budżetem są zbyt głębokie. Obrońcy polityki rolnej, jak Francja, żądają przywrócenia pieniędzy dla farmerów. A zwolennicy oszczędności postulują dalsze cięcie wydatków. – Nikt nie powiedział, że propozycja Michela mu się podoba. Ale to normalne na tym etapie. Przecież nikt nie powie głośno, że jest zadowolony z zabranych mu miliardów – mówi nam jeden z unijnych dyplomatów.
Czytaj także: Morawiecki w Brukseli o budżecie UE. Pieniądze za praworządność?
To jest bowiem sedno problemu: po wyjściu z UE Wielkiej Brytanii, jednego z największych płatników netto, Unia będzie miała budżet mniejszy niż obecnie, co jest rozczarowaniem dla beneficjentów netto, jak Polska, czy krajów korzystających w znacznej mierze z polityki rolnej, jak Francja. Ale ta redukcja budżetu wcale nie zadowala grupy płatników netto tradycyjnie domagających się mniejszego budżetu. Mimo mniejszego limitu wydatków ich wpłaty będą wyższe.
Z naszych nieoficjalnych rozmów wynika, że dyskusja na szczycie będzie się toczyć wokół trzech tematów. Pierwszy to ogólny limit wydatków. Bruksela zaproponowała tu w maju 2018 r. 1,11 proc. dochodu narodowego brutto całej UE, na co grupa oszczędnych – Holandia, Szwecja, Dania i Austria – zareagowały żądaniem obniżenia ambicji do poziomu 1 proc. DNB. W propozycji kompromisu Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej i gospodarz najbliższego szczytu, przedstawił wręcz poziom 1,74 proc. DNB.