1 lipca zakończył się w Rosji tygodniowy maraton głosowania zmian w ustawie zasadniczej. Nie ma wątpliwości, że Kreml ogłosi zwycięstwo i rozpocznie żmudną procedurę wprowadzania przyjętych 206 poprawek do ustawodawstwa.
Ale w Rosji coś drgnęło, choć władze bardzo się starają, by nikt tego nie zauważył. Socjologowie już wcześniej wskazywali na zmiany nastrojów społecznych, a teraz frekwencja (ta prawdziwa, a nie ogłoszona oficjalnie) okazała się znacznie niższa od oczekiwanej. Rosjanie bowiem zaczęli tracić cierpliwość do swego prezydenta.
Maj i czerwiec
Przede wszystkim dlatego, że zniknął w czasie epidemii i związanych z nią ograniczeń w życiu codziennym, oddając pełnię władzy regionalnym liderom. W rezultacie niezależni socjologowie z Centrum Lewady zauważyli, że pierwszy raz w ciągu 20 lat rządów Putina popularniejsi od niego okazali się poszczególni gubernatorzy.
W dodatku maniakalna nieomalże żądza prezydenta przeprowadzenia parady wojskowej na placu Czerwonym doprowadziła do przesunięcia jej ze „zwycięskiego maja” (tak ten miesiąc zapisany jest w zbiorowej świadomości Rosjan) na „gorzki czerwiec” (który kojarzy się powszechnie z atakiem Niemiec i początkową klęską, a nie triumfalnym końcem wojny). Złość i wkurzenie z tego powodu też znalazły swój wyraz z odmowie głosowania lub głosowaniu przeciw putinowskim zmianom w konstytucji.
Na rękę prezydentowi był za to stały rozłam w opozycji, która tradycyjnie nie mogła się zdecydować, co robić. Część (Aleksiej Nawalny, Ilia Jaszyn czy partia Jabłoko) wzywała do bojkotu głosowania, inni – do głosowania przeciw. Podzieleni, jedni i drudzy pozostali niewidoczni w ciągu tygodniowego procesu oddawania głosów. Obie grupy zostały sprasowane walcem kremlowskich fałszerstw – zarówno frekwencji, jak i wyników.